poniedziałek, 19 sierpnia 2024

Norwegia kamperem - część 3

Niepostrzeżenie minęło nam już pięć z 15 dni podróży. Podziwiamy piękne fiordy. Dla formalności za Wikipedią wyjaśniam: „Fiord to rodzaj głębokiej zatoki, mocno wcinającej się w głąb lądu, (…) z charakterystycznymi stromymi brzegami, powstałej przez zalanie żłobów i dolin polodowcowych”, a nie zwierzę, które nam z ręki je.

Na żywo robią piorunujące wrażenie, a jazda wzdłuż nich wąskimi, krętymi i stromymi drogami to jeszcze inny poziom doznań. Często jedyną możliwością przedostania się na drugą stronę fiordu są promy. Najwyraźniej Norwedzy nie lubią budować mostów, wolą przeprawy promowe. Za to są mistrzami w budowaniu tuneli.

Daję słowo, w całym dotychczasowym życiu nie przejechałem przez tyle tuneli co tutaj w ciągu dwóch tygodni. Co chwilę mamy tunel: jedne króciutkie, wiele kilku- i kilkunastokilometrowych, aż po najdłuższy tunel drogowy świata, którym mieliśmy okazję przejechać (są dłuższe, ale kolejowe). Prawie 25 kilometrów wewnątrz góry. Dla urozmaicenia jazdy, po drodze mijamy wielkie wydrążone i oświetlone rożnymi kolorami groty. Jechaliśmy też tunelem spiralnym. Jest tutaj nawet tunel z rondem w środku.

Oczywiście nie ma nic za darmo. Niektóre drogi i tunele, tak jak i promy, są płatne. O ile wiem już ile mnie kosztowały promy, to nadal czekam na faktury za drogi i tunele. A propos, system płatności za drogi w Norwegii jest dość specyficzny. Generalnie powinniśmy się zarejestrować w systemie (innym na drogi, a innym na promy) i kamery sczytują nr rejestracyjny pojazdu i system ściąga opłatę. Jeśli się nie zarejestrowaliśmy, w ciągu kilku miesięcy prześlą fakturę na adres właściciela pojazdu, bądź nie przyślą… Czytałem, że wiele osób nawet po roku nie dostało faktury. Ponieważ auto wypożyczałem, wolę mieć wszystko opłacone od razu, ale w systemie nadal nie widzę żadnych faktur za drogi i tunele, więc czekam z niepewnością. Przy okazji, w ostatnim poście pokuszę się o podsumowanie kosztów, więc sami będziecie mogli ocenić czy taki wypad jest faktycznie, nomen omen, drogi.

Trzymając się tematyki drogowej, jednym z obowiązkowych punktów zwiedzania tej części Norwegii jest przejazd Drogą Trolli, zwaną również Drabiną Trolli, ze względu na stromiznę i liczne zakręty wspinające się na zbocze. Droga jest otwarta tylko w sezonie letnim, lecz nie w tym roku. Na wiosnę otwarto ją na krótko, lecz w związku z dużym ryzykiem osuwisk skalnych, zamknięto do końca sezonu. Chciałem ją jednak zobaczyć, więc dojechaliśmy do punktu widokowego na jej szczycie. Wygląda niesamowicie. Nawet nie wiecie jaką ulgę poczuła Ewcia, że nie możemy nią przejechać. Nie wiedziała jeszcze, że zaledwie dwa dni później przewiozę ich podobnie wymagającą drogą pełną serpentyn…

Tego dnia odwiedzamy jeszcze miasteczko Geiranger na krańcu jednego z fiordów, gdzie cumuje akurat wielki wycieczkowiec. Robi to ciekawe wrażenie, bo gdy taki kolos stoi otulony strzelistymi, wysokimi na kilkaset metrów brzegami fiordu, wydaje się malutki niczym zabawkowy stateczek.

Do tej pory nocowaliśmy „na dziko”. Tym razem moja rodzina forsuje pobyt na kempingu. Dziewczyny zatęskniły za dłuższym prysznicem (bo w kamperze mamy ograniczoną ilość wody), a syn za internetem. Średni koszt nocy to 120-150 zł. Czasem prysznice i prąd są dodatkowo płatne, czasem wszystko w cenie. Za dużo o tym Wam nie napiszę, bo w sumie w ciągu całej podróży tylko dwa razy nocowaliśmy na kempingach.

Następny dzień to Jezioro Lovatnet o przepięknym turkusowo-szmaragdowym kolorze (no dobra, sam bym tego nie wpadł na taki opis koloru, dla mnie był zielonkawy). Nie zmienia to faktu, że wygląda zjawiskowo, a koloryt taki zawdzięcza głównie spływającej z lodowca wodzie. Z tym jeziorem wiąże się mroczna historia, gdyż na początku XX wieku miały miejsce katastrofy, kiedy dwukrotnie oderwał się wielki blok skalny wywołując ogromną falę, która momentalnie zalała pobliskie wioski zabijając wszystkich mieszkańców. Ryzyko cały czas istnieje i tylko dlatego, że Ewa nie znała wcześniej tej historii, przejechaliśmy wąską drogą z pionowymi klifami i nawisami nad nami, zachwycając się beztrosko pięknem tego jeziorka (też nie znałem tej historii, ale ja, nawet ją znając, bym przejechał).

Odwiedzamy Muzeum Lodowców w Fjærland. Oprócz niewątpliwego aspektu edukacyjnego, możemy nacieszyć zmysły przepięknym filmem z lodowca, który na długo zapadnie w naszej pamięci. Wiem, że może to zabrzmieć dziwnie, ale w tym 15-minutowym majstersztyku zawarli całe piękno Norwegii i okraszono poruszającą muzyką. Aż się łza w oku kręciła.

Kolejną noc spędzamy na brzegu fiordu, z pięknym widokiem, jednak za blisko drogi, która okazała się zaskakująco ruchliwa i hałaśliwa w nocy. No cóż, nie zawsze trafi się idealnie.

Następnego dnia pokonujemy wspomniane wcześniej serpentyny wspinając się na punkt widokowy Stegastein (co u niektórych z załogi wywołuje mdłości a u mojej żony różne mniej lub bardziej kontrolowane okrzyki, niekoniecznie ekscytacji – głównie słyszałem: „Uważaj,” „Boże, spadniemy” i „Nie tak szybko” – a jechałem max. 40 km/h). Oni jeszcze nie wiedzą, że tą samą drogą będziemy zaraz wracać – podwójna frajda! Na szczycie podziwiamy piękny fiord Sognefjorden i miejscowość Flåm, którą odwiedzamy chwilę później, a z której można się udać zarówno na krajobrazową przejażdżkę pociągiem, jak i na rejsy po fiordach (również te ekstremalne szybkimi łodziami). My tylko zwiedzamy tutejsze Muzeum Kolejnictwa (nic specjalnego, choć spróbuj to powiedzieć pionierom, którzy wykuwali tunele kilofami i kładli tory na prawie pionowych skałach).
Zdecydowanie bardziej mogę polecić Wioskę Wikingów, położoną zaledwie kilkanaście kilometrów dalej, na naszej trasie do Bergen. W cenie biletu wstępu możemy postrzelać z łuku (tylko do celu), porzucać siekierą (tu również nas ograniczają do pieńka), a co najważniejsze mamy wycieczkę z przewodnikiem, który w ciekaw sposób przybliża nam zwyczaje wikingów i życie w Skandynawii w IX-XII wieku. Twierdzą, że to oni 500 lat przed Kolumbem jako pierwsi odwiedzili Amerykę… Nie wiedzą, że nasza słynna wokalistka Maryla R. była tam z trasą koncertową jeszcze wcześniej.

Z tą myślą (i piosenką „Wsiąść do pociągu byle jakiego” w głowie) zostawię Was do następnego postu, w którym będzie m.in. o Bergen, jedzeniu łosia i o tym jak Norwedzy jeżdżą po drogach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nowegia kamperem – część 5 – ostatnia

Dziękuję wszystkim za pozytywny odzew i mobilizowanie mnie do dalszego pisania. Zanim przejdę do obiecanego podsumowania, kilka słów o ostat...

Popularne