środa, 4 sierpnia 2021

Sardynia, Włochy 2021 - cz. 3

Dzisiejszy post zacznę od tematu jedzenia, bo czuję, że może mnie ponieść i machnę taki elaborat, że na więcej nie będzie miejsca, ale postaram się nie rozpisywać aż nadto.

Jedzenie to dla mnie jedna z największych przyjemności w życiu. Wiem, że niektórzy tak czują np. wobec snu (pozdrowienia dla mojej kochanej Teściowej). Dla mnie sen mógłby nie istnieć, śpię, bo moje ciało tego potrzebuje, a nie dlatego, że sprawia mi to przyjemność. Przesypiamy średnio 1/3 naszego życia. Wyobraźcie sobie ile można by w tym czasie zdziałać! Ile książek przeczytać, ile filmów obejrzeć, ilu nowych języków się nauczyć, ile podróży zaplanować oraz ilu nowych kulinarnych dostań sobie dostarczyć. Uwielbiam podróżować w nowe miejsca również właśnie ze względu na jedzenie – odkrywanie nowych smaków lub degustowanie znanych potraw, ale w oryginalnych odsłonach.

Wybierając hotel na Sardynii, kierowaliśmy się przede wszystkim opiniami na temat wyżywienia. I muszę przyznać, że nie zawiedliśmy się. Dwa razy dziennie doznawałem kulinarnej ekscytacji. Włoscy kuchmistrzowie dobrze wiedzieli jak wprawić moje kubki smakowe w stan absolutnego uniesienia. Napisałem, że dwa razy dziennie, ponieważ śniadania były po prostu słabe. Wynika to z faktu, że Włosi, podobnie zresztą jak Hiszpania, Francuzi czy Grecy, na śniadanie spożywają wspomniane w poprzednim poście cappuccino i croissanta lub inną słodką bułeczkę. Ja bułeczką i kawką nie pogardzę, ale PO śniadaniu, a nie zamiast. No cóż, monotonne i słabe śniadania były mi z nawiązką rekompensowane podczas lunchu i kolacji. Błogostanu dopełniało wyśmienite wino, które pochłaniałem do każdego posiłku w nieprzyzwoitych ilościach. Na szczególną uwagę zasługuje lokalne białe wino Vermentino i czerwone Cannonau.

Początkowo nastawiałem się na prawdziwą włoską pizzę, ale moje serce i podniebienie skradły makarony. Nie wiem czy to specyfika tych kucharzy, czy wszyscy we Włoszech tak wyśmienicie je podają, ale były genialne. Przy okazji oprócz doskonale znanych rodzajów jak spaghetti, tagliatelle czy penne, poznałem nowe rodzaje: mezze maniche, cavatelli, czy casarecce. Zadziwiające jest to, że w większości nie są to wyszukane dania, a robią robotę. Na przykład spaghetti alla carretiera, z minimalistycznym sosem na bazie oliwy, czosnku, peperoncino i bułki tartej. Naturalnie okraszone świeżo tartym parmigiano. Może właśnie sekret tkwi w prostocie? Tak jak w pizzy, która nie może być przytłoczona tonami składników, jak to często widzimy w polskich pizzeriach. Włoska pizza jest delikatna, z małą ilością dodatków w wyważonych proporcjach. Raczej traktowana jako przekąska lub przystawka, a niekoniecznie danie główne. Na szczęście w kraju mamy coraz więcej profesjonalnych pizzaiolo (piekarzy pizzy), którzy z niejednego włoskiego opalanego drewnem pieca pizzę jedli i coraz chętniej odchodzimy od „polskiej” pizzy. Przy okazji, jak chcecie wkurzyć i/lub obrazić kucharza, poproście o ketchup do pizzy. Afera gwarantowana. Swoją drogą, nie bardzo rozumiem skąd się wziął pomysł polewania ketchupem pizzy (ponowne pozdrowienia dla mojej Teściowej), przecież to zabija cały jej smak. No chyba, że jest tak niedobra, że ketchup to jedyny ratunek... Bo dobra pizza ma idealną kompozycję sosu pomidorowego i broni się bez zbędnych dodatków.

Wprawdzie pizzę jedliśmy tylko „na mieście” podczas zwiedzania, bo akurat w naszej hotelowej restauracji postawili na inne potrawy. Zupełnie nie miałem im tego za złe. Żałowałem tylko, że nie mam trzeciego żołądka, gdzie mógłbym zmieścić kolejną porcję makaronu. Trzeciego, bo drugi już mam – na słodkie. W jakiś magiczny sposób, choćbym brzydko mówiąc napchał się pod sam korek, to zawsze znajdzie się jeszcze miejsce na małe ciasteczko lub kawałek torcika i pyszne espresso. Swoją drogą, Ewa ciągle mnie upomina, że jem za szybko (faktycznie potrafię dwudaniowy obiad wciągnąć na 10-minutowej przerwie i jeszcze będę miał czas wypić kawę), ale to pewnie dlatego, że moja mama całe dzieciństwo powtarzała mi mądrości swojej babci: „Jaki kto do jedzenia, taki do roboty.” Może nie do końca zrozumiałem przekaz, ale ponieważ robota często się pali to i jakoś mi śpieszno też przy stole. Wiem, że trochę stoi to w sprzeczności w celebracją posiłków i czerpaniem przyjemności z jedzenia, ale z drugiej strony, im szybciej jem, tym więcej zmieszczę... Dobra, tłumaczę się. A zatem obiecuję poprawę :)

A propos jedzenia i języka – być może wiecie, że włoskie colazione oznacza śniadanie, a nie kolację, jak można by przypuszczać nie znając języka. Ale zastanawialiście skąd podobieństwo włoskiego colazione do polskiej kolacji? Ja się zastanawiałem, postawiłem sprawdzić i już wiem. W dużym skrócie, oba wyrazy wywodzą się od łacińskiego słowa collatio, które początkowo oznaczało zebrania, które odbywały się przed lub po niewielkim posiłku, a później ewoluowało i znaczyło po prostu „niewielki posiłek”. A ponieważ, jak wspomniałem, we Włoszech śniadanie jest niewielkim posiłkiem, to właśnie przybrało tą nazwę. Do języka polskiego collatio weszło jako zebranie składkowe, często w towarzystwie jadła i napitków. Co ciekawe w średniowieczu kolacyja mogła być również rano. Aby jeszcze troszkę zamieszać dodam, że kolacja po włosku to cena. I weź tu człowieku ucz się języków.

Aha, przypomniała mi się jeszcze powiązana tematycznie anegdota sprzed wielu lat podczas naszego pobytu w Grecji. Podsłuchałem rozmowę Polaków na temat właśnie hotelowych posiłków. I jedna osoba stwierdziła: „Ta wczorajsza kolacja wcale nie była taka super jak napisali na menu.” Nie ukrywam, że chwilkę mi zajęło, żeby dojść o co im chodzi, ale olśniło mnie! Na menu było napisane po angielsku supper [czyt. saper], czyli kolacja... Przynajmniej dzięki tej opowieści moim uczniom łatwiej zapamiętać jak jest po angielsku kolacja. Druga anegdota jest z Tunezji, gdzie również nasi rodacy omawiali kulinarne doświadczenia dnia poprzedniego: „A widziałeś co wczoraj było na kolacji? Lama, jedliśmy lamę!”. Oczywiście, tak naprawdę jedli jagnięcinę, po angielsku lamb [czyt. lam], ale co tam, może smakują podobnie ;)

No i tak, jak przewidziałem. Tak mnie tu poniosło, że zrobię tutaj kolejną pauzę, szczególnie, że zgłodniałem.

Wam również życzę smacznego obiadu, kolacji, ewentualnie colazione, jeśli czytacie to rano, lub smacznego wszystkiego co tam teraz będziecie konsumować.

W kolejnym poście, chyba już ostatnim o Sardynii, opowiem Wam o zwiedzaniu i poruszaniu się po wyspie samochodem. Do jutra!











5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej muszę powiedzieć, że super to wszystko opisujesz. Leżę właśnie na plaży i czytam i zabierasz nas czytelników w przepiękną podróż������Pozdrowienia dla całej Twojej pięknej rodzinki ���� Kasia Witek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uuu, dzękuję bardzo za miłe słowa. Pozdrawiam serdecznie i życzę udanego urlopowania.

      Usuń
  3. Super, ciekawie wszystko opisane i fajne zdjęcia. Podlinkowuję u siebie, niech i inni czytają :) Pozdrawiam Piotr

    OdpowiedzUsuń
  4. Jadłabym, Darek. Też uwielbiam makarony. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Malmö 2023 - cz. 2

Malmö cz. 2 (nieco długa, ale ostatnia – z wieloma praktycznymi informacjami) W pierwszym poście skupiłem się na Kopenhadze, ale teraz prz...

Popularne