czwartek, 2 lutego 2023

Cypr zimą - cz. 3 - ostatnia

Cypr – część 3 – ostatnia

Gratuluję i dziękuję wytrwałym, którzy przeczytali poprzednie posty.

Dziękuję również za miłe komentarze i utwierdzenie mnie, że faktycznie znajdujecie na moim blogu interesujące rzeczy, które mogą przydać się w podróży – jest to bardzo budujące.

Ale teraz już bez zbędnej zwłoki przechodzę do przedstawienia naszej subiektywnej listy atrakcji Cypru.

Na pierwszy strzał leci Aya Napa, a dokładniej mówiąc tzw. Sea Caves w pobliżu miejscowości Aya Napa na wschodnim krańcu wyspy. Jest to wręcz ikoniczne miejsce, choć chyba lepsze określenie to „instagramowa” miejscówka. Googlując „Cypr” jest duża szansa, że właśnie zdjęcia z tego miejsca ukażą się jako jedne z pierwszych. Oprócz pionowych białych klifów mamy tu „okno” skalne, do którego jest dość łatwe dojście, a w tle przepiękne krystalicznie czyste morze. W sezonie ponoć trzeba czekać w kolejce kilkadziesiąt minut, że ustrzelić sobie fotkę. Kiedy my tutaj byliśmy (przypominam – końcówka stycznia i w dodatku przed południem), praktycznie byliśmy sami. Miejsce słynie również z tego, że są śmiałkowie skaczący do wody z kilkunastometrowego urwiska. Dla mnie wystarczającą adrenaliną było wskoczenie do tej lodowatej wody (zaledwie 17-18 stopni), ale nie mogłem sobie odpuścić. Wiem, dla niektórych to jest dobra temperatura wody. Ja czuję się komfortowo dopiero jak woda ma co najmniej 28 stopni. I to że „morsuję” wcale nie oznacza, że lubię zimną wodę. Ja po prostu lubię to uczuje jak już wyjdę z mroźnej kąpieli i po rozgrzaniu wraca czucie w kończynach, krew zaczyna szybciej płynąć, a endorfiny uderzają do głowy.

Dalej na wschód jest już tylko Cape Greco. Sam cypelek moim zdaniem można sobie podarować, szczególnie, że na sporym jego obszarze jest baza wojskowa i z oczywistych względów wstępu tam nie ma. Ewentualnie w pobliżu możemy odwiedzić kilka jaskiń lub kamiennych formacji m.in. w kształcie mostów. Jeśli macie ochotę na dłuższy spacer, to w okolicy jest polecany park krajobrazowy (National Cape Greco Forest Park).

Zapewne niewiele osób wie, że na Cyprze możemy zobaczyć flamingi i to właśnie zimą. Między listopadem a marcem, tysiące tych różowych długonogich ptaków zamieszkuje cypryjskie słone jeziora, które dostarczają im obfitości ich ulubionego pokarmu – krewetek solankowych (to zresztą tej diecie złożonej głównie ze skorupiaków owe ptaszki zawdzięczają ubarwienie swoich piór - bez tego byłyby białe). W lecie te jeziora wysychają, więc flamingi przenoszą się na inne żerowiska. Jednym z najsłynniejszych takich akwenów jest słone jezioro w Larnace. Niestety nie mieliśmy tu za dużo szczęścia. Wprawdzie widzieliśmy niemałe stadko, ale ze względu na rozmiar jeziora, były w takiej odległości, że równie dobrze mogłoby to być stado orłosępów brodatych czy muflonów śródziemnomorskich (tak, są takie zwierzaki i nawet występują na Cyprze). Nie zauważyłbym większej różnicy.

Tu się nie udało, ale tak łatwo się nie poddaję, zwłaszcza, że moja PP (Piękniejsza Połówka) bardzo chciała na żywo zobaczyć flamingi. Argumenty, że przecież w zoo je widzieliśmy, nie satysfakcjonowały Ewy, więc przy okazji eksploracji okolic miasta Limassol postanowiłem objechać dookoła słone jezioro Akrotiri, licząc że tutaj je znajdziemy. I co z tego, że nagle skończyła się droga i były jakieś napisy (chyba także po angielsku) – kto by to czytał. Cypryjska Google Maps pokazuje, że mogę dalej jechać (wspominałem już o jej złośliwości – wtedy jeszcze jej zaufałem) i mimo że wyglądało to jak wyschnięte suche jezioro i nie przypominało zbytnio drogi, wbrew protestom mojej Żony podążałem za wskazówkami nawigacji jednocześnie próbując jechać po nielicznych śladach opon innych pojazdów – być może innych turystów bezgranicznie ufających nawigacji lub – co jest bardziej prawdopodobne – samochodów terenowych, które zdecydowanie bardziej były przygotowane na takie przygody. Na szczęście, po kilkunastu minutach przeprawy, gdy zaczynałem wątpić w sukces akcji, a Ewa już pisała wniosek rozwodowy, dotarliśmy do bardziej cywilizowanej drogi, i jakby na osłodę, w odległości zaledwie kilkunastu metrów naszym oczom ukazało się małe stadko słodkich różowiutkich flamingów. Yes, I did it! Bez dobrego aparatu nie było szans zrobić ładnego zdjęcia, ale mogliśmy się podelektować tym widokiem.

Przy okazji, flamingi, zwane też czerwonakami, jako jedne z nielicznych zwierząt łączą się w pary na całe życie – normalnie tak jak ja i Ewcia, pewnie dlatego tak nas do nich ciągnęło. Aha, i jeszcze ostrzeżenie: nie próbujcie tego w domu! Ani na Cyprze. Objeżdżanie tego jeziora nie jest dobrym pomysłem. Trzymajcie się utwardzonych dróg. W ten sposób też możecie wypatrzeć czerwonaki.

Kolejnym punktem na mapie głównych atrakcji wyspy jest Skała Afrodyty. Legenda głosi, że to właśnie w tym miejscu narodziła się z morskiej piany bogini piękna i miłości. Ja tam wiem swoje, ta bogini urodziła się we Wrocławiu i jest moją Żoną :D (czy już mi Kochanie wybaczysz przejazd po słonym jeziorze?)

Wracając do skały, miejsce jest ciekawe i warte odwiedzenia. Żądni adrenaliny mogą wspiąć się na skałę lub próbować ją opłynąć – ponoć taki wyczyn zapewnia dożywotnie szczęście. Szczególnie przed zachodem słońca mieni się pięknymi kolorami i w połączeniu z lazurowym morzem dostarcza niebywałych doznań estetycznych.

Zachód słońca możemy również podziwiać na półwyspie Akamas przy wraku statku Edro III, który rozbił się o skały w okolicy Coral Bay w grudniu 2011 roku i pozostał tu dokonać żywota, a jednocześnie stanowić swoistą atrakcję turystyczną. W tym miejscu serdecznie pozdrawiam urocze małżeństwo z Gdańska, które bez naszej wiedzy zrobiło nam kilka zdjęć na tle zachodzącego słońca, bo jak stwierdzili: „Tak pięknie się wkomponowaliście”. Oczywiście przesłali nam kilka zdjęć. Bardzo to było miłe.

Jeśli morze będzie dla was za ciepłe, można wybrać się na kąpiele do Łaźni Adonisa, gdzie według legendy ów bóg miał spotykać się z ukochaną Afrodytą. Dojazd sam w sobie już jest wyzwaniem (pisałem w poprzednim poście), ale pływanie zimą w górskim potoku pod wodospadem, nawet na ciepłym Cyprze to już inny level. Wszedłem, bo jak – ja nie wejdę? Wprawdzie szczerze mówiąc to bardziej wpadłem niż wszedłem, bo kamienie były dość śliskie, ale czego się nie zrobi, żeby rozbawić ukochaną osobę. Poza tym, zrobiłem to z nadzieją, że taka kąpiel zapewni mi wygląd boskiego Adonisa. Cóż, jeszcze nie działa. Może potrzeba trochę więcej czasu…     

O Pafos wspomniałem wcześniej w kontekście lekkiego rozczarowania ze względu na moim zdaniem mało atrakcyjne wieczorne zwiedzanie. Ale absolutnie nie oznacza to, że nie ma tutaj nic do zobaczenia. Polecam zarówno Grobowce Królewskie jak i cały Park Archeologiczny Nea Paphos. W pierwszej lokalizacji możemy zobaczyć około 100 grobowców wykutych w litej skale. Pochodzą z okresu pomiędzy IV w p.n.e a II w n.e. Wbrew nazwie nie były przewidziane dla królów, lecz dla wysokich rangą oficjeli, arystokratów i innych dostojników. Królewskość ma się odnosić do ogromu i rozmachu z jakim były zbudowane. Cena za wejście bardzo przystępna: 2,50 euro od osoby.

Park Archeologiczny to rozległy teren, gdzie możemy podziwiać wykopaliska z okresów od starożytności do średniowiecza, w tym Dom Dionizosa z pięknie zachowanymi, kolorowymi i misternie ułożonymi mozaikami.  

Powoli zbliżając się do końca, wspomnę jeszcze o wąwozie Avakas (Avakas Gorge). O tej porze roku płynie strumień lub po większych opadach rwąca rzeka i nie przejdziemy go całego suchą stopą, ale nawet jeśli mamy wejść zaledwie na kilometr to uważam, że warto. Oprócz pięknych struktur i nawisów skalnych jest to w pewnym sensie ogród botaniczny. Przy wybranych drzewach i innych roślinkach znajdują się tabliczki z nazwami. Wyobrażam sobie, że w lecie ten wąwóz może dawać schronienie przed palącym słońcem. Dojazd prowadzi drogami szutrowymi i do najłatwiejszych nie należy.

I na koniec parę słów o doświadczeniach kulinarnych. Ci z was, którzy śledzą mojego bloga wiedzą, że próbowanie lokalnych potraw stanowi ważny element każdej naszej podróży. Na Cyprze dominuje kuchnia typowo śródziemnomorska, z oczywistych przyczyn przeważają wpływy greckie i tureckie. Mamy więc moje ulubione souvlaki, owoce morza czy rozmaite sery, w tym ser halloumi podawany w różnych wydaniach. Miałem też okazję jeść przepyszne kotlety jagnięce z kością. Ostatni raz takie dobre jadłem kilka lat temu w prawdziwej tawernie na małej greckiej wysepce.

Polecam też spróbować cypryjskiej kawy, która de facto jest kawą turecką, a w Grecji zwaną grecką. Jest to „fusiasty” napar parzony w specjalnym imbryczku. Jeśli lubicie słodką, to informujemy przy zamówieniu, bo jest gotowana od razu z cukrem.

I to by było na tyle. Jak możecie zorientować się po zdjęciach, byliśmy na tej wycieczce sami – bez dzieci czy znajomych. To nasza mała tradycja. Co najmniej raz, a najlepiej dwa razy do roku wyskakujemy z Ewcią na parę dni zacieśniać więzy małżeńskie. Po prostu dbamy o dobro naszych latorośli, bo szczęśliwe dzieci to przede wszystkim szczęśliwi i kochający się rodzice (przynajmniej tak sobie tłumaczę to, że zostawiamy dzieciaki w domu…).

Dzięki za lajki i miłe słowa. Do następnej wyprawy!!!  


















Malmö 2023 - cz. 2

Malmö cz. 2 (nieco długa, ale ostatnia – z wieloma praktycznymi informacjami) W pierwszym poście skupiłem się na Kopenhadze, ale teraz prz...

Popularne