piątek, 11 września 2020

Lazurowe Wybrzeże - cz. 4

Wrześniowy City Break cz. 4 - ostatnia

Jak napisałem tak czynię, czyli skrobię ostatni post z tego wyjazdu.
Przy okazji chciałbym w kilku słowach wyjaśnić czemu to robię. Wbrew pozorom nie z mojej próżności i chęci pochwalenia się innym podróżami. Mam nadzieję, że tak to nie zostało odebrane. Sam lubię czytać o nowych miejscach i się inspirować. Lubię też dzielić się z innymi moją radością i doświadczeniami. Jednak Ci, z którymi mam okazję spotykać się osobiście i rozmawiać w realu, a nie tylko na Fb wiedzą, że nie zamęczam każdego opowieściami o tym jak spędziłem weekend i nie katuję ich zdjęciami czy filmami z wakacji. Facebook ma tą cudowną funkcję, że wcale nie trzeba go przeglądać. Nie trzeba czytać wszystkich postów, oglądać wszystkich zdjęć. Co więcej, każdą osobę nawet z grona znajomym można zablokować, jeśli uważamy, że za dużo „spamuje”. Dlatego z czystym sumieniem snuję swoje opowieści tylko dla tych, którzy chcą je czytać i poniekąd również dla siebie. Ponieważ jest to świetny sposób na przeżywanie tych ulotnych chwil dłużej, na utrwalanie pewnych faktów i nazw.
Ale do rzeczy. Nicea dzieli się na starą część (Old Town) z wąskimi uliczkami i klimatycznymi skwerami, oraz nową. gdzie dominuje nowoczesne budownictwo i sklepy. Jak rozmawiając z panią z hotelowej recepcji powiedzieliśmy, że chcemy pojechać linią tramwajową nr 1 do końca, w głąb najnowszej części miasta, pani z nieukrywanym zdziwieniem zapytała: „Po co? Przecież tam nic nie ma.” Nie do końca się z tym zgadzam. Wprawdzie mnie ma tam topowych atrakcji turystycznych, ale czasem warto zejść z ubitych szlaków i spróbować poczuć jak żyją zwykli mieszkańcy.
Z bardziej tradycyjnych miejsc do zwiedzania to naturalnie Nicea oferuje szeroki wachlarz muzeów i galerii. Każdy znajdzie coś dla siebie. Warto jednak wcześniej sprawdzić czy dana instytucja będzie czynna, ponieważ z jakiegoś dziwnego powodu niektóre muzea są nieczynne w niedziele, inne w poniedziałek, a jeszcze inne we wtorek... Ale nie przejmujcie się, te informacje są dostępne na stronach internetowych … po francusku.
Lecz niezależnie od gustów, na pewno punktem obowiązkowym jest Wzgórze Zamkowe na końcu Promenady Anglików. Po krótkiej wspinaczce naszym oczom ukazuje się zapierająca dech w piersiach widok promenady, plaży i pięknego lazuru morza. Z tej perspektywy doskonale widać, że nazwa Lazurowe Wybrzeże jest w pełni zasłużona. Krótki spacerek przez park i słyszymy szum wody, kilka schodków wyżej i czuję orzeźwiającą bryzę. To Cascade de Casteu – fantastyczny wodospad wysoki na kilkanaście metrów. Robi naprawdę niesamowite wrażenie. Warto pospacerować chwilę po tym wzgórzu. Mimo nazwy nie uświadczymy tam zamku, jedynie pozostałości ruin, ale dzięki licznym punktom widokowym na różne strony wzgórza, wizyta na pewno nie rozczaruje. Aha, teoretycznie na wzgórze można się dostać windą (wejście nieco ukryte z lewej strony od schodów), ale w czasach pandemii chyba uznano, że takie luksusy są niebezpieczne i windy są tymczasowo nieczynne.
Może niepotrzebnie tak się rozpisuję o tej atrakcji, bo każdy zainteresowany bez problemu znajdzie tony informacji o tym miejscu, a najbardziej rozpoznawalne zdjęcia Nicei są właśnie robione z tego tarasu na tym wzgórzu. Czasem warto poszukać mniej oczywistych miejsc. Nam udało się znaleźć takowe: Wzgórze Boron z Fortem Mont Alban. Moim zdaniem zdecydowanie niedocenione miejsce. Góruje nad całym miastem oferując przepiękną panoramę. Dostać się tam można miejskim autobusem nr 55 i miejscami stromy podjazd przy krawędzi klifu dostarcza mocnych wrażeń. Od przystanku czeka nas krótki spacer przez park, sądząc po licznych stołach piknikowych i koszach wypełnionych śmieciami w poniedziałkowy ranek, popularny wśród mieszkańców na niedzielny relaks. Po drodze widzimy grupkę dojrzałych dżentelmenów oddających się typowej dla Francuzów rozrywce – grze w bule. Sam fort majestatycznie wznosi się ponad otaczający teren, co musiało budzić nie lada respekt wśród najeźdźców. Fort jest w świetnym stanie – przynajmniej z zewnątrz, bo nie dane nam było wejść do środka. Bardzo żałuję, ale ani na miejscu, ani w internecie nie udało mi się znaleźć żadnych informacji kiedy, jeśli w ogóle, można zwiedzać ten fort.
Jak już pisałem w jednym z poprzednich postów, plaża w Nicei nie szczególnie zachęcała mnie do kąpieli, jednak Ewa znalazła bardziej przyjazne miejsce zaraz po drugiej stronie wspomnianego Wzgórza Boron. Już poza Niceą, w miejscowości Villefranche-sur-Mer na trasie do Monako znajduje się mała plaża w zatoczce, otulona stromymi wzniesieniami, z drobnymi kamyczkami, która z daleka może sprawiać wrażenie piaszczystej. Mimo bliskości przystani i cumujących tam łodzi i jachtów, woda jest krystalicznie czysta z tym samym odcieniem lazuru, co wzdłuż całego wybrzeża. Morze miało przyjemną temperaturę 23 stopni. Po krótkiej kąpieli odwiedziliśmy XVI-wieczną cytadelę, która dostarczyła kolejnych pięknych widoków.
Odwiedzając Francję grzechem jest nie spróbować tradycyjnych dań. Czasem ciężko jest wybrać odpowiedni lokal. Można kierować się zasadą, że gdzie dużo osób, to znaczy, że dobrze dają jeść i jest świeżo. A czasem warto zaufać opiniom innych. Już wielokrotnie korzystaliśmy z serwisu TripAdvisor, gdzie dzięki wielu filtrom, możemy znaleźć lokal w danej okolicy, serwujący daną kuchnię i oferującym potrawy w naszym budżecie. Tak też było tym razem. Mimo, że lokal „Le Frog” był praktycznie pusty, zaufaliśmy wielu pozytywnym opiniom i dzięki temu zjedliśmy przepyszną kolację, w skład której wchodziły ślimaki i, jak z nazwy restauracji można się domyślić, żabie udka. Tym, których myśl jedzenia żabek nie obrzydza, gorąco polecam. Dla tych, którzy jednak woleliby żabki i ślimaczki zostawić bocianom (tak, wiem, bociany nie jedzą żab – panie w przedszkolu kłamały), to jest jeszcze wiele innych lokalnych potraw wartych spróbowania, np.: pissaladiere – przypominające pizzę lub cebularz, socca, czyli placek z mąki z ciecierzycy, panisses – coś jakby frytki z ciasta z ciecierzycy, tapenada – pasta z oliwek i kaparów.
Ok, zrobiłem się głodny na same wspominki.
Dziękuję wszystkim za miłe słowa. Fajnie jest wiedzieć, że są osoby, którym podoba się to co piszę i chcą również odwiedzić te miejsca.
Jak mi koronawirus nie pokrzyżuje planów, to już niedługo będę mógł opowiedzieć Wam o kolejnej wyprawie.















czwartek, 10 września 2020

Lazurowe Wybrzeże - cz. 3 (Monako)

 Wrześniowy City Break cz. 3

Monako
Zgodnie z zapowiedzią, dziś chciałbym się z Wami podzieli naszymi wrażeniami z odwiedzin w drugim co do wielkości (zaraz po Watykanie) państwie świata.
W Monako najwyraźniej bardzo lubią i szanują Polskę, bo na każdym kroku widać polskie flagi. Wprawdzie powieszone do góry nogami, ale ja im wybaczam.
Powierzchnia zaledwie 2 km kwadratowych oznacza, że cały kraj można przejść na pieszo w ciągu paru godzin. Liczne strome uliczki są wyposażone w schody ruchome, co znacznie ułatwia zwiedzanie. Cóż, nie na tyle, żebyśmy faktycznie chcieli cały przejść na pieszo, więc w ramach oszczędności czasu (nie z lenistwa, naturalnie) wybraliśmy inną opcję, mianowicie autobusy typu „Hop On-Hop Off”. Są to „piętrusy” z odkrytym dachem jeżdżące wyznaczoną trasą z 12 przystankami przy najważniejszych atrakcjach turystycznych tego państwa-miasta. Można wielokrotnie przejechać całą trasę i dowolną ilość razy wsiadać i wysiadać. Autobusy kursują co 15 minut. Dodatkowo otrzymujemy słuchawki, przez które możemy wysłuchać opisy różnych atrakcji i historii miasta w jednym z ośmiu języków. Pewnie Was zaskoczę, ale polska wersja językowa jest niedostępna. Ja chwilę wahałem się między wyborem wersji chińskiej a angielskiej. Ostatecznie wybrałem tą drugą, w końcu dobrze byłoby coś zrozumieć.
Historia tego państewka jest zarówno bogata jak i burzliwa. Do połowy XIX w. Monako było w zapaści finansowej, gdzie głównym źródłem dochodu był eksport cytrusów. Dzięki pomysłowi księcia Karola III, który postanowił zainwestować w budowę kasyn, Monako szybko się wzbogaciło i do dziś uchodzi za stolicę hazardu. A potomni chcąc uczcić tak znakomitego władcę jedną z dzielnic nazwali Monte Carlo, czyli Góra Karola.
A propos kasyna. Nigdy wcześniej w żadnym nie byłem, bo przecież pierwszy raz powinien być „special”. Więc jak próbować hazardu to gdzie jak nie w Monte Carlo. Zdjęć ze środka kasyna nie mam, gdyż w środku obowiązuje całkowity zakaz fotografowania i kamerowania. Nawet wyciągając z kieszeni telefon bałem się czy nie zostanę obezwładniony przez panów w garniturach postury i postawy godnej ochrony samego prezydenta. Sale są wypełnione przede wszystkim różnego rodzaju automatami z kolorowymi migającymi wyświetlaczami. Sądząc po wieku grających w nie osób (głównie pań), myślę, że jeszcze mam ze 30 lat, żeby się wkręcić w ten typ rozrywki. Ja chciałem poczuć adrenalinę kontaktu z prawdziwym krupierem i innymi graczami. Przemykam więc między emerytami szukając stołów do gry. Są: ruletka, poker, black jack. Postanowiłem rozbić bank przy stole do Black Jack'a. Musiałem trochę odstać, bo wszystkie miejsca były zajęte, a panowie (tutaj dominowała płeć brzydsza – w różnym przedziale wiekowym) nie spieszyli się z odejściem. Dało mi to jednak cenny czas na naukę obowiązujących reguł gry i manier przy stole. Nie obyło się jednak bez małego faux pas na początku, gdy podniecony moim pierwszym razem, rzuciłem tylko jeden 5-eurowy żeton zapomniawszy, że minimalny bid do każdego rozdania to 10 euro. Ale co mi tam, przecież przeznaczyłem na tą partię całe 50 euro, chyba posiedzę tu całą noc. Wcale mnie to nie deprymowało, że inni gracze obok mnie rzucali setkami euro... No cóż, wbrew pozorom, wcale tak szybko nie skończyłem. Można powiedzieć, że karta mi szła. Zacząłem wygrywać. Oczywiście obstawiałem bezpiecznie, więc i wygrane nie były kolosalne, ale jak to mówią grosz do grosza... i masz dwa grosza. Tak czy owak, jak wytrawny gracz założyłem sobie kwotę, kiedy odejdę od stołu. Skromna dwukrotność zainwestowanej kwoty mnie usatysfakcjonuje. Kiedy po kilku „ups and downs” udało mi się przekroczyć zaplanowany próg 100 euro grzecznie poprosiłem o „cash out” i dumny z mojej silnej woli idę do czekającej przy stoliku Ewy i informuję o wielkiej wygranej, na co moja kochana żona pyta: „To czemu nie grałeś dalej?”. Dzięki za wsparcie, Słoneczko.
Ponieważ Monako słynie również ze sportów motorowych, w tym corocznych wyścigów Formuły 1, chciałem zobaczyć na własne oczy najsłynniejszy zakręt Grand Prix Monte-Carlo, mianowicie Fairmont Hairpin. Udaliśmy się również obejrzeć kolekcję pojazdów Księcia Monako. Cudowna wystawa kilkudziesięciu aut, obejmująca auta zarówno z początku XX wieku i najnowsze bolidy F1. Czułem się jak dziecko w sklepie z zabawkami. Oczy mi się świeciły a twarz tak mi się cieszyła, że gdyby nie uszy to miałbym uśmiech dookoła twarzy.
Naturalnie w Monako znajdziemy jeszcze mnóstwo inny atrakcji, jak liczne muzea, w tym Muzeum Oceanograficzne, Pałac czy piękne ogrody. Ludzie są wyluzowani i pomocni. Jeden przemiły monakijczyk najwyraźniej wracający z joggingu, jak zobaczył, że na chwilę przystanęliśmy rozglądając się za znakami, od razu zapytał czego szukamy i zaproponował, że nas podprowadzi. Przy okazji uraczył nas przemiłą rozmową opowiadając o okolicy i swojej żonie.
Na koniec tego postu jeszcze jedna praktyczna informacja: do Monako kursuje z Nicei podmiejski autobus nr 100, a koszt, identycznie jak w przypadku przejazdów po mieście, wynosi 1,50 euro.
Następny post będzie już za pewne ostatnim i opowiem Wam co jeszcze widzieliśmy w Nicei i okolicy.











środa, 9 września 2020

Lazurowe Wybrzeże - cz. 2

 Wrześniowy City Break cz. 2

Nicea
W poprzednim poście pobieżnie napisałem jakie wrażenia zrobiło na nas miasto.
Ten post zacznę od prozaicznych na pierwszy rzut oka spraw, ale w moim odczuciu istotnych z punku widzenia turysty odwiedzającego miasto po raz pierwszy. Ogromnym plusem jest lokalizacja lotniska. Często porty lotnicze budowane są z dala od miast, przez co dojazd jest zarówno czasochłonny jak i kosztowny. Tutaj, mamy zaledwie 7 km od centrum Nicei doskonale skomunikowane z miastem linią tramwajową. Dojazd zajmuje około 20 minut i kosztuje dokładnie 1,50 euro. Zresztą generalnie polecam podróżowanie po Nicei tramwajami. Wprawdzie na dzień dzisiejszy są tylko 3 linie, ale mogę się o nich wypowiadać w samych superlatywach. Są nowoczesne i komfortowe (bardziej przypominają wagony metra niż tramwaje znane nam z polskich ulic), tanie (1 przejazd z przesiadkami do 75 minut kosztuje 1,50 euro, 10 przejazdów = 10 euro, a bilet 24-godzinny = 5 euro), a przede wszystkim punktualne i kursują co kilka minut. Poza tym, trasy tramwajowe są dobrze przemyślane, co w połączeniu z bogatą siatką autobusów miejskich (w których obowiązują te same bilety) pozwalają nam w komfortowy sposób dotrzeć w różne zakątki miasta miasta.
Jednak nie wszystko w Nicei jest tak dobrze przemyślane... Planując wyjazd myślałem, że dobrym sposobem na poruszanie się po mieście będą rowery miejskie VeloBleu. Wprawdzie rating na Google dający w porywach 2 gwiazdki oraz druzgocące opinie użytkowników nie napawały optymizmem, stwierdziłem, że spróbuję, ja lubię wyzwania... Pierwsze schody to strona internetowa, na której trzeba się zarejestrować. Ponieważ język francuski jest mi obcy szukam na stronie ikonki umożliwiającej zmianę języka na bliższy memu sercu angielski i ku wielkiej radości -po ładnych kilku minutach wytężania wzroku- znajduję go, ale nie tam, gdzie byśmy się spodziewali na górze strony, lecz hen-hen na samym dole, ukryty dodatkowo przez ostrzeżenie o ciasteczkach. Niestety radość nie trwała długo, bo to, że istnieje angielska wersja strony wcale nie oznacza, że jest ona po angielsku... Nadal się nie poddaję, przecież właśnie po to wujek Google stworzył google.translate... Wreszcie mogę się zarejestrować. Kilka podchwytliwych pytań i wprowadzam dane karty kredytowej. Już się witam z gąską, ale nie... nie tak szybko... Transakcja odrzucona. Próbuję drugi raz, to samo. Inna karta – nadal bez sukcesu. Szlag mnie już trafia, ale dobra, może za głupi jestem, może źle wypełniłem formularz. Odpuścić sobie? W życiu. Będąc już w Nicei wygooglałem biuro i udaję się załatwić sprawę na miejscu. Przemiła pani w okienku, chociaż angielski przychodzi jest z trudem, bardzo chce mi pomóc. Wypełnia sama formularz w komputerze wpisując moje dane z dowodu, po czym dochodzimy do kwestii karty kredytowej, a ona z rozbrajającą niewinnością pyta: „A to nie ma pan karty wystawionej przez francuski bank?” Noż k#@%&*, jakoś NIE ZDĄŻYŁEM WYROBIĆ !!!, miałem ochotę wykrzyczeć, ale oczywiście przecież to nie pani wina, że nowy system informatyczny nie akceptuje kart wystawionych poza granicami Francji... Szok. VeloBleu mnie pokonało... Przepraszam za przydługawy opis, ale musiałem to z siebie wyrzucić. Na szczęście dobra komunikacja publiczna nieco osłodziła niesmak niemożliwości skorzystania z rowerów.
Noclegi w Nicei zdecydowanie do najtańszych nie należą, nawet poza szczytem sezonu. Jest drożej niż w Grecji czy Hiszpanii, więc znalezienie czegoś w rozsądnej cenie może się wiązać z koniecznością wyrzeczeń na rzecz komfortu lub lokalizacji. My nocowaliśmy w ścisłym centrum, w bocznej uliczce ok. 100 m od placu Massena. Jednak są również minusy takiego położenia. Francuzi lubią się bawić w weekendy, i to bawić się głośno. W sobotnią noc miałem wrażenie, że to miasto nigdy nie zasypia, ale to nie prawda. Zasypia, ale dopiero ok. 5 rano i śpi twardym snem przez większość niedzieli. W niedzielny poranek miasto jest zaskakująco opustoszałe. Kiedyś muszą odespać nocne szaleństwa. Chciałem napisać, że nam na spanie szkoda czasu, ale moja kochana małżonka z tym się nie zgodzi, więc napiszę w pierwszej osobie: Mi na spanie szkoda czasu, spanie jest przereklamowane. Wyśpię się jak znajdę czas kiedyś w bliżej nieokreślonej przyszłości. Teraz chcę czerpać z życia całymi garściami i zdobywać nowe doświadczenia, odwiedzać kolejne miejsca, próbować nowych rzeczy. Jednak, jeśli Wy chcielibyście zaznać ciszy w nocy, to polecam poszukać noclegów z dala od centrum i z dala od barów czy restauracji, ale jak wspomniałem, jeśli znajdziecie coś blisko przystanku tramwajowego dowolnej linii, to odległość od centrum nie powinna stanowić problemu.
Znakiem firmowym miasta jest długa na 7 km Promenada Anglików. Idealna na spacery, jogging lub przejażdżki rowerowe (cholera, znowu mi się rower przypominał...). Wzdłuż całej promenady ciągnie się plaża. Plaża jest kamienista i mnie osobiście niezbyt zachęcała do leżakowania. Ewcia jednak znalazła przeuroczą plażę tuż za miastem, która według niektórych lokalsów była piaszczysta, ale tu chyba wychodzą braki w edukacji albo ktoś ich oszukał tłumacząc co to piasek, bo ja tam piasku nie widziałem, co nie zmienia faktu, że miejscówka świetna. Ale o tym w kolejnym poście.
OK, dziś na tym zakończę. Następnym razem napiszę coś o Monako oraz, jeśli ktoś jeszcze będzie chciał to czytać, o miejscach które odwiedziliśmy w Nicei i najbliższej okolicy.








wtorek, 8 września 2020

Lazurowe Wybrzeże - cz. 1

 Wrześniowy City Break cz. 1

Na koniec ostatniego postu o Krecie napisałem, że już planujemy kolejną podróż. Prawda jest taka, że ją zaplanowaliśmy dużo wcześniej, ale przewrotny los usilnie próbuje pokrzyżować nam plany. Do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy czy uda nam się polecieć i czy nic nie stanie na przeszkodzie w bezpiecznym powrocie. Wiem, brzmi to jakbyśmy się wybierali na ekstremalną przygodę w niedostępną dżunglę lub strefę objętą wojną, ale niestety w czasach Covid-19 nawet do tej pory beztroskie podróże po Europie obarczone są wysokim ryzykiem. Jednak wszystko się udało. Wróciliśmy do domu i tradycyjnie chciałbym się podzielić z Wami moimi wrażeniami, licząc że jak już sytuacja wróci do normalności, bo przecież w końcu wróci, to pomoże Wam to w wyborze miejsc wartych odwiedzenia.
Ale od początku. W zeszłym roku obejrzeliśmy z Ewą film pt. Grace księżna Monako. O ile sam film do najwybitniejszych dzieł kinematografii nie należy to zauroczyły nas zdjęcia i przepiękna sceneria Monako. Zamarzyliśmy, żeby doświadczyć tych widoków na własne oczy i postanowiliśmy w niedalekiej przyszłości odwiedzić to malutkie państwo. Ponieważ Monako nie ma własnego lotniska, lecimy do oddalonej o zaledwie 20 km francuskiej Nicei. W ofertach takich linii lotniczych jest dość duży wybór połączeń często w naprawdę atrakcyjnych cenach: nasz bilet kosztował ok. 210 zł od osoby w obie strony!! I to nie ze względu na pandemię (bilety rezerwowaliśmy jeszcze w zeszłym roku). Co prawda cena dotyczy jedynie małego bagażu podręcznego i oznacza brak możliwości wyboru miejsc w samolocie, ale uczymy się „to travel light” i już kolejny raz udowadniamy sobie, że bez specjalnych wyrzeczeń potrafimy się spakować na 3-4 dni w dwa małe plecaczki. Oczywiście gdybym miał się wybrać z moją nastoletnią córeczką to już mi zapowiedziała, że bez dodatkowego bagażu ona nie poleci... Cóż, to brzmi jak wyzwanie.
Mimo że pierwotnie Monako było naszym głównych celem, to już na etapie planowania okazało się, że Nicea, zwana stolicą i perłą Lazurowego Wybrzeża ma bardzo dużo do zaoferowania. Cudowny klimat śródziemnomorski, przepiękny lazurowy odcień morza, bogatą historię i liczne muzea, urocze uliczki starego miasta oraz nieprzebrany wybór barów, kawiarni i restauracji kuszących przede wszystkim lokalnymi specjałami. A to wszystko w pięknie zorganizowanej pod kątem komunikacji i czystości aglomeracji. Transport publiczny bardzo mile mnie zaskoczył.
Pozwólcie, że dziś napiszę tylko tyle. Jeśli macie ochotę na więcej to jutro wrzucę kolejną dawkę. Postaram się przekazać kilka praktycznych uwag i bardziej szczegółowy mój subiektywny opis miejsc wartych odwiedzenia w Nicei i Monako.













Malmö 2023 - cz. 2

Malmö cz. 2 (nieco długa, ale ostatnia – z wieloma praktycznymi informacjami) W pierwszym poście skupiłem się na Kopenhadze, ale teraz prz...

Popularne