sobota, 25 marca 2023

Londyn 2023 - cz. 2

Witam w części drugiej.

W poprzednim poście wspomniałem najpopularniejsze atrakcję do zobaczenia w Londynie. Lecz zwiedzanie kojarzy się również z muzeami, a Londyn ma ich ponad 170, z czego bardzo wiele można odwiedzić za darmo! Wiem, że cześć osób ma reakcję alergiczną na samo słowo muzeum, co pewnie wynika z traumy z dzieciństwa, gdy zabierano na wycieczki szkolne do ponurego muzeum, gdzie zmęczony życiem pan opowiadał smętne historie, a pani nauczycielka pilnowała, żeby broń boże nikt niczego nie dotknął. Na szczęście te czasy mijają, a obecne muzea są pełne interaktywnych wystaw i ciekawych opisów. Dużo rzeczy możemy dotknąć i doświadczyć, co jest najlepszą formą nauki i poznawania.

Moja osobista lista bezpłatnych muzeów wartych odwiedzenia to Natural History Museum, Science Museum, Victoria & Albert Museum. A propos, kolega Łukasz przypomniał mi ostatnio suchara: Co jest na wskroś brytyjskie, a nie ma w sobie nic brytyjskiego? (napięcie rośnie, w tle słychać werble) To British Museum!!! Piękne miejsce wypełnione łupami - to znaczy eksponatami - z całego świata. Nie buchnęli z Egiptu piramid chyba tylko dlatego, że by im się nie zmieściły pod dachem muzeum. Oczywiście, to żarty. Nie mam nic do nich. Kto wie co by się stało przynajmniej z częścią tym zabytków, gdyby ich nie wywieźli w imię suwerena.

Ale to wszystko albo już wiecie albo wyczytacie w każdym przewodniku. Ja chciałbym jednak podzielić się z Wami miejscami, do których trafiłem po głębszym „research-u” lub całkiem przypadkowo. Na przykład targowiska w różnych dzielnicach. Najsłynniejszy, choć jeden z wielu na terenie całego miasta, to chyba Borough Market z tysiącletnią tradycją, przyciągający przede wszystkim osoby szukające nowych wrażeń kulinarnych z całego świata. My tutaj skosztowaliśmy po raz pierwszy owocu jackfruit (po polsku to chyba „chlebowiec”). Teraz to mój ulubiony owoc i choć egzotyczny to mam nadzieję przynajmniej od czasu do czasu móc go zjeść w Polsce.

Co do wrażeń kulinarnych, to złośliwi mogli by powiedzieć, że Brytyjczycy nie mają nic do zaoferowania, no może poza „fish & chips”. Można by tu również odnieść cytowany wcześniej suchar, że na wskroś brytyjskie jest hinduskie curry. Niektórzy żartują, że w Londynie jest więcej hinduskich restauracji niż w stolicy Indii. Raczej to nie jest prawda, co nie zmienia faktu, że kuchnia orientu jest jedną z najbardziej popularnych na wyspach.

Lecz Anglicy mają również swoje dania poza wspomnianą wcześniej smażoną rybą z frytkami. Przede wszystkim pożywne i obfite śniadanie, tzw. „full English breakfast”, czyli jajka sadzone, bekon, fasolka w sosie pomidorowym, smażone grzyby, kiełbaska i grzanki. Niektórym na samą myśl robi się słabo albo poziom cholesterolu skacze im pod sufit, ale dla mnie to świetne rozwiązanie szczególnie przed zwiedzaniem, bo wiem, że te milion kalorii da mi energię i nie zgłodnieję przez najbliższe 3-4 godziny (tak, nawet przy takim posiłku po 4 godzinach będę głodny).

Ale moim absolutnym numerem 1 jest Pie & Mash – tradycyjne danie angielskie wywodzące się właśnie z Londynu, składające się z placka (pie) nadziewanego mięsem głównie wołowym, porcji ziemniaków puree (mash) oblanych sosem (gravy). Polecam miejscówkę Mother Mash niedaleko China Town. To było jedno z najlepszych dań jakie jadłem od dłuższego czasu. Petarda. Na samo wspomnienie muszę wycierać usta, żeby nie zalać paneli, a stęskniony żołądek smutno poburkuje.

Na początku wspomniałem, że Londyn – delikatnie rzecz ujmując – do tanich nie należy. Znalazłem jednak swój patent na tą drożyznę. Psychologowie zdaje się nazywają to wyparciem lub negacją. Wmawiałem sobie, że ceny które widzę są w złotówkach i wypierałem fakt, że funty, które miałem na koncie i którymi płaciłem, wcześniej kupiłem po kursie 5,30 zł. To działa! Wiecie jak o wiele lepiej się czułem płacąc za piwo w pubie prawie 6 fun… tfu, złotych, zamiast 30 złotych? Ale nieco bardziej poważnie, to pamiętajcie, że nie możemy stale przeliczać. Inaczej nic byśmy nie zobaczyli ani nie zjedli.    

Nie wspomniałem o parkach, które dzięki typowo angielskiej pogodzie są wiecznie zielone. I jest ich całkiem sporo. Ciekawostką jest – i na pewno się tego nie spodziewacie – że wg. definicji ONZ, ze względu na zagęszczenie i wielkość drzew i terenów zielonych, Londyn jest technicznie rzecz ujmując lasem. Także jak chcecie pooddychać świeżym powietrzem, to nie jakieś Bieszczady, ale Londyn Was zaprasza.    

Polecam też odwiedzić Greenwich, zwłaszcza jak traficie okno pogodowe (o co wbrew pozorom nie jest tak trudno – albo ja mam takie szczęście). To wzgórze ze słynnym obserwatorium astronomicznym, przez które przebiega południk zerowy. Ale ze względu na położenie na wzgórzu, jest to również ciekawy punkt widokowy i miejsce na spacer lub odpoczynek.

Na koniec wrócę jeszcze do innych dzielnic poza ścisłym centrum miasta. Jak pisałem na wstępie, każda ma nieco inny charakter. Little Venice, jak można się domyślić z nazwy, jest usłana kanałami, mostkami i uroczymi kamienicami. Przy brzegu są zacumowane rozmaite łodzie, z których wiele to łodzie mieszkalne, coraz bardziej popularne, bo stanowiące alternatywę przy horrendalnie wysokich kosztach najmu czy zakupu mieszkania, jednocześnie oferując wspaniałe widoki i unikalną atmosferę życia na wodzie.

I na sam deser zostawiłem największe dla mnie zaskoczenie, jakim była dzielnica Camden Town. Czytałem o niej wcześniej, że piękna i że warto, ale zobaczenie na żywo przerosło moje oczekiwania. Kolorowe budynki i wyjątkowe dekoracje to tylko preludium do tego czego można doświadczyć w tej artystycznej, przesiąkniętej muzyką i popkulturowym vibem dzielnicą.

Za bardzo odlatuję z tymi opisami, więc czas postawić kropkę. Choć nie wyczerpałem tematu, to mam nadzieję, że być może kogoś zainspirowałem do podróży. Podczas planowania szczerze polecam facebookową grupę: https://www.facebook.com/groups/zwiedzamylondyn. Administratorka prowadzi świetnego bloga i udziela wielu bardzo praktycznych porad. Koniecznie tam zajrzyjcie.

To nie była moja pierwsza wizyta w Londynie i na pewno nie będzie ostatnią. Miasto ma tyle do odkrycia, że nawet osobom stale tam zamieszkującym zajmuje całe lata poznanie wszystkich jego barw i odcieni. Teraz świetnie też rozumiem cytat Samuela Johnsona (nie tego aktora z Pulp Fiction – to był Samuel L. Jackson, tylko XVIII-wiecznego brytyjskiego pisarza): „When a man is tired of London, he is tired of life.” Nie bardzo mogę sobie wyobrazić, żeby Londyn mógł mi się znudzić. I chociaż jest jeszcze tyle innych miejsc do odkrycia to na pewno jeszcze tutaj wrócę.






























Londyn 2023 cz.1

Udało mi się z moim nastoletnim synem wyskoczyć na tzw. city break. To znaczy moja kochana Żona najpierw zasugerowała, żebyśmy sobie zrobili męski wypad, a później żałowała i wręcz awanturowała się, że lecimy bez Niej – ech, kobiety.

City break, czyli krótki wypad zazwyczaj do dużego miasta w celu zwiedzania lub zażywania innych rozrywek. A jak duże miasto, to cóż innego niż kwintesencja metropolii, trzecia największa aglomeracja Europy – Londyn (tak, jest takie miasto… nieco mniej sławne niż Lądek, ale jest).

Stolica Wielkiej Brytanii w całej swej okazałości zajmuje ponad 1500 km2 i jest zamieszkana przez blisko 9 mln ludzi mówiącymi w 300 różnych językach. Tzw. Greater London to de facto zlepek wielu miasteczek, które na przestrzeni wieków zostały wchłonięte przez Londyn i stały się jego dzielnicami. I każda oferuje coś innego. Niby jedno miasto, a w stosunkowo niewielkiej odległości od siebie mamy takie perełki jak Camden Town, Canary Wharf, Little Venice, Notting Hill, China Town itd. Każda dzielnica ma do zaoferowania coś innego, ale o tym później.

Na początek musimy dostać się do Londynu. Stolica UK ma aż 6 lotnisk do wyboru. Ale tanie linie lotnicze zazwyczaj latają do 3 z nich. Z Wrocławia możemy polecieć Ryanair’em do Stansted lub Wizzair’em do Luton. Tym razem, ze względu na cenę i atrakcyjniejsze godziny połączeń, do Londynu leciałem irlandzkim przewoźnikiem, a wracałem węgierskim Wizzair’em, dzięki czemu na miejscu byliśmy o godz. 11 w piątkowe przedpołudnie, a lot powrotny mieliśmy o 21:30 w niedziele wieczorem, czyli praktycznie 3 pełne dni na zwiedzanie.

Kolejny punkt planowania podróży to nocleg. O ile loty można znaleźć w bardzo atrakcyjnych cenach (lecąc w tygodniu można znaleźć lot w dwie strony za 150-180 zł, w weekend 250-300 zł), to nie ma czegoś takiego jak tani nocleg w Londynie. Generalnie musimy być przygotowani, że to jednak jedno z najdroższych miast na świecie, co nie oznacza, że nie warto szukać tańszych opcji.

Szukając lokum nie skupiajmy się na bliskiej odległości od centrum (tam jest mega drogo), lecz odległości od stacji metra. Wówczas nawet mając nocleg w strefie trzeciej (zone 3) dostaniemy się do ścisłego centrum w 20-30 minut, a ceny zakwaterowania będą dużo niższe.

Skoro wspomniałem o metrze to warto może przytoczyć kilka faktów. The Tube (bo tak się pieszczotliwie określa londyńskie metro) jest najstarszym metrem na świecie, uruchomionym w 1863 r. Tak, 160 lat temu!!! Aktualnie cały system składa się z 11 (lada chwila 12) linii metra o łącznej długości ponad 400 km z 270 stacjami oraz z kolejki naziemnej Overground i ciekawym systemem lekkiej kolei DLR, która jest systemem zautomatyzowanym, co oznacza, że ​​pociągi nie są obsługiwane przez maszynistów, a sterowane automatycznie.

Na początku ogrom sieci komunikacji miejskiej może przerażać, ale tak naprawdę jest dobrze zorganizowany i dość szybko odnajdziemy się w gąszczu licznych połączeń. Mimo wszystko dla ułatwienia polecam mobilną aplikację Citymapper, dzięki której nie tylko dowiemy się jak i czym dojechać, ale również ile będzie nas kosztował przejazd i jeszcze za rączkę poprowadzi informując kiedy wysiąść i za ile mamy następny środek transportu.

A teraz do meritum: co zobaczyć w Londynie?
Lista atrakcji jest praktycznie nieskończona. Jestem więcej niż pewny, że każdy znajdzie coś dla siebie. Zacznijmy od takich oczywistości jak ikoniczny Big Ben (choć tak naprawdę nazwa odnosi się do wielkiego dzwonu w środku wieży, a sama wieża zegarowa oficjalnie nosi miano Elizabeth Tower) będącą częścią Pałacu Westminster, który z kolei jest siedzibą parlamentu. Wieża po remoncie jest jeszcze piękniejsza i robi wrażenie kiedy się pod nią stanie. Ale uważajcie, bo jest to również ulubione miejsce dla kieszonkowców. Wręcz uwielbiają jak turyści w zachwycie zadzierają główki i pstrykając fotki na instagram beztrosko udostępniają im swoje torebki i plecaczki. Nie żebym straszył, bo moim zdaniem Londyn jest stosunkowo bezpiecznym miastem, ale warto pilnować swoich kosztowności, lub tak jak ja – po prostu ich nie mieć.

Kolejnym oczywistym punktem na mapie miasta jest Tower Bridge. Bez wątpienia drugi po Big Benie najbardziej rozpoznawany symbol Londynu. Ba, całej Wielkiej Brytanii. Ten most zwodzony z charakterystycznymi wieżyczkami, został zbudowany pod koniec XIX w. w stylu wiktoriańskim. Można zwiedzać jego wnętrze i szczerze polecam. Szczególnie dla żądnych nieco mocniejszych wrażeń, bo w ramach zwiedzania przechodzimy 34 m nad poziomem jezdni częściowo po szklanej podłodze. Mam lęk wysokości, ale walczę ze swoimi ograniczeniami i trochę na przekór sobie pcham się na takie atrakcje.

Jeśli chcemy podziwiać panoramę miasta z wysokości to Tower Bridge nie wystarczy. Na szczęście mamy obecnie dużo innych możliwości. Po pierwsze London Eye, czyli tzw. diabelski młyn na brzegu Tamizy. Wysoki na 135 metrów zapewnia widoczność na 40 km w pogodny dzień (choć powinno się mówić w pogodną godzinę, bo typowa angielska pogoda potrafi zmieniać się z godziny na godzinę). Składa się z 32 kapsuł, z których każda pomieści do 25 pasażerów. Wycieczka to jeden pełny obrót i trwa ok. 30 min. Jest to jedna z droższych atrakcji i dodatkowo często musimy odstać swoje w kolejce. Na szczęście mamy inne alternatywy. Z płatnych jest np. the Shard – piękny przeszklony szpic – najwyższy budynek w zachodniej Europie (ok. 320 m wysokości). Ale są też bezpłatne punkty widokowe, np. Sky Garden, który udało nam się odwiedzić podczas tej wycieczki. Trzeba jednak rezerwować bezpłatną wejściówkę i nie jest to łatwe, bo nowe terminy pojawiają się w poniedziałki na 3 tygodnie przed i bardzo szybko schodzą. Jeśli nie załapiecie się na ten taras widokowy to jest jeszcze w pobliżu the Garden at 102. Na pewno trzeba przynajmniej jedno z tych miejsc odwiedzić.

Tutaj zrobimy krótką przerwę. W części drugiej napiszę o zwiedzaniu, jedzeniu i o moim własnym patencie na londyńską drożyznę.

Londyn 2023 - cz. 2















Malmö 2023 - cz. 2

Malmö cz. 2 (nieco długa, ale ostatnia – z wieloma praktycznymi informacjami) W pierwszym poście skupiłem się na Kopenhadze, ale teraz prz...

Popularne