sobota, 3 października 2020

Edynburg, Szkocja - cz. 3

 Szkocja cz. 3

To już ostatni post o Szkocji. Dla wytrwałych, którzy doczytają do końca czeka mały life hack.
Ale zanim opowiem co moim zdaniem jeszcze warto zobaczyć mam do Was pytanie, które nurtuje mnie od wielu lat. W zasadzie odkąd pierwszy raz odwiedziłem Wielką Brytanię zachodzę w głowę dlaczego w umywalkach i wannach montują dwa osobne krany... Stało się to dla mnie pewnego rodzaju rozrywką (może i obsesją) i kiedy tylko mam okazję, rzucam to pytanie Brytyjczykom, którzy w większości reagują bardzo podobnie, robiąc wielkie oczy mówią: „That's a very interesting question...” Po czym albo na szybko próbują wymyślić ich zdaniem logiczne wytłumaczenie, albo otwarcie przyznają, że nie mają pojęcia. Mycie rąk stanowi nie lada wyzwanie, bo albo poparzysz sobie dłonie albo zadowolisz się lodowatą wodą. Proponują zatykać umywalkę i napełnić wodą, która będzie miała odpowiednią temperaturę. Jak dla mnie zupełnie nielogiczne i niehigieniczne. Oczywiście wujek Google ma odpowiedzi na to pytanie. Najczęściej uzasadnieniem ma być niemieszanie zimnej wody, która ma być czysta i zdatna do picia z tą podgrzewaną, która może być zanieczyszczona. Jednak mnie to nie przekonuje. 10 centymetrów wylewki w kranie chyba nie zrobi takiej równicy. Zresztą w większości krajów świata to nie jest problem. Więc jeśli ktoś z Was wie coś, czego Google nie wie, to z przyjemnością posłucham. Przy okazji, pamiętam jak kiedyś mojemu kilkuletniemu synowi powiedziałem, że jestem starszy od Googla... nie uwierzył.
Wracając do miejsc, które odwiedziliśmy, warte uwagi jest miasto Stirling, słynące z bitwy pomiędzy Anglikami a Szkotami. Na wzgórzu obok rzeki, nad którą odegrała się słynna bitwa wniesiono wierzę upamiętniającą bohatera Szkocji Williama Wallace'a. Zapewne spora część z Was oglądała film Braveheart (Waleczne Serce), gdzie Mel Gibson wciela się w rolę właśnie Wallace'a. Mnie osobiście film się podoba mimo ogromnej ilości niezgodności historycznych, choćby takich, że kilty (kraciaste spódniczki) zaczęto nosić dopiero 300 lat później, czy najbardziej rażącego faktu nieumieszczenia w scenie bitewnej mostu, który przecież odegrał kluczową rolę, bo tylko dzięki niemu ogromna przewaga liczebna Anglików nie miała aż takiego znaczenia i w rezultacie doprowadziła do zwycięstwa Szkotów... Więc film musimy traktować jako fikcja literacka, a miejsce warte odwiedzenia, nie tylko ze względu na walory historyczne ale również estetyczne, gdyż z wieży roztacza się piękna panorama (wprawdzie nam nieco przysłoniły ją chmury, ale od czego jest wyobraźnia :)).
Będąc w Edynburgu na pewno trzeba udać się do Portobello. Brzmi jak nazwa włoskiego nadmorskiego miasteczka i tak właśnie wygląda. W zasadzie to jedna z dzielnic miasta z piaszczystą plażą, długą promenadą i licznymi barami i kawiarniami. Urocze miejsce, gdzie czas zdaje się zwolnić i człowiek przenosi się do trochę innego świata. Tu też można spróbować świeżych lokalnych ryb i innych owoców morza.
Skoro już wspomniałem o jedzeniu, to dodam, że niezmienne ważnym elementem podróży jest dla mnie poznawanie lokalnej kuchni. Mówią, że aby zjeść dobrze w Wielkiej Brytanii, jedz śniadanie 3 razy dziennie. Sugeruje to, że brytyjskie śniadanie jest najlepszym posiłkiem, jednocześnie dając do zrozumienia, że inne posiłki już takie dobre nie są. Cóż, o gustach się ponoć nie dyskutuje. Typowe śniadanie jest na pewno obfite: smażone jajko, kiełbaski, fasolka w sosie pomidorowych, boczek i grzanki. W Szkocji dodatkowo dorzucają black pudding (coś na kształt naszej kaszanki, ale bardziej zwarte w konsystencji) i square lorne sausage (kwadratowa kiełbasa krojona w plastry, dość pikantna). Całość to ok. milion kalorii i jak dla mnie w sam raz, żebym nie zgłodniał do południa.
Na lunch, zabiegany Brytyjczyk zapewne kupiłby gotową kanapkę krojoną w trójkąty, z chleba, który nadaje się świetnie do zaklejania dziur po plombach. Kiedyś spróbowałem (kanapki, nie zaklejać plomby) i mam traumę do dziś. Ponieważ kanapka jest miękka jak wymoczony w bawarce herbatnik, zagryzają kanapkę chipsami... (powtarzaj sobie: o gustach się nie dyskutuje...). Ja na lunch proponuję tradycyjne Fish&Chips, czyli rybkę z frytkami, najczęściej serwowana z zielonym groszkiem i sosem tatarskim. Nie doświadczymy w pewni szkockiej kuchni nie próbując haggis. Specjał kuchni narodowej (szczegóły składu pominę, w razie gdybyście to czytali podczas kolacji – zainteresowani niech sobie wygooglają) może być serwowany w wielu formach i wersjach, np. w burgerze.
Jak jedzenie to i picie. W pubach znajdziemy ogromny wybór piw, ale to whisky jest dumą Szkocji. Dla fanów tego trunku są specjalne lokale, zwane Whisky Rooms. W Edynburgu jest też Whisky Experience, gdzie możemy poznać proces produkcji oraz degustować różne jej rodzaje. Osobiście do wielkich smakoszy whisky nie należę. Czystej wręcz nie przełknę, więc nie odważyłem się nigdzie zamówić „rudej” ze spritem, gdyż obawiam się, że zostałoby to uznane za świętokradztwo i już oczami wyobraźni widzę, jak wściekły tłum Szkotów wyciąga mnie za resztki moich włosów na ulicę i przybija do latarni z tabliczką: „Ten co chciał zbezcześcić whisky”. Może kiedyś dojrzeję i docenię jej walory smakowe...
Chyba na tym będę kończył. Na początku tego posta obiecałem Wam life hack. Mała wskazówka ułatwiająca życie, o której sporo osób nie wie. Wyobraźcie sobie, że prowadzicie nie swoje auto, np. pożyczone od kolegi lub z wypożyczalni. Jedziecie na stację benzynową i stajecie przed dylematem z której strony podjechać do dystrybutora. Skąd wiemy siedząc w aucie z której strony jest wlew do baku? Otóż w większości aut mamy taką informację tuż przez nosem. Wiecie gdzie? Na wskaźniku poziomu paliwa jest ikonka symbolizująca dystrybutor, a obok niej trójkącik. W zależności czy wskazuje w lewo czy prawo, wiemy gdzie jest wlew. Taki drobiazg, a przydatny. Muszę przyznać, że sam odkryłem to dopiero jakieś 2 lata temu.
Mam nadzieję, że zainspirowałem choć jedną osobę do odwiedzenia Szkocji. Fajnie byłoby poczytać Wasze komentarze. Dajcie znać co o tym myślicie.

















piątek, 2 października 2020

Edynburg, Szkocja - cz. 2

 Szkocja cz. 2

Zwiedzanie. Jadąc do nowego miejsca chcę zobaczyć jak najwięcej, poczuć lokalny klimat, poznać – przynajmniej na tyle na ile to możliwe w zaledwie kilka dni - kulturę i historię miejsca i jego mieszkańców. Chcę też doświadczyć czegoś nowego, czego nie ma w miejscach, które do tej pory odwiedziłem. Jednym ze sposobów na to są muzea. Wiem, że nawet wśród moich znajomych – i wierzę, że to odzwierciedla cały przekrój społeczeństwa – są gorący zwolennicy wszelkich muzeów, jak również ich zdecydowani przeciwnicy. Ci drudzy na samą myśl o tym przybytku kultury dostają reakcji alergicznej w postaci nudności. Powiem banał, ale muzea są najprzeróżniejsze. Sam też nie jestem bezkrytycznym entuzjastą wszystkich muzeów, szczególnie takich które pamiętam z dzieciństwa, gdzie najważniejsze było, żeby broń Boże niczego nie dotknąć. Choć przełamuję niechęć z czasów szkolnych to i tak dość ostrożnie wybieram miejsca do odwiedzin. Pomaga mi w tym aplikacja TripAdvisor, dzięki której możemy poczytać nie tylko oceny i komentarze osób odwiedzających, ale również praktyczne informacje, np. ile czasu warto sobie przeznaczyć na daną lokalizację.
W Edynburgu, moim (i tysięcy turystów) numerem jeden są ex aequo Royal Yacht Britannia i National Museum of Scotland.
Narodowe Muzeum, w zgodnej ocenie mojej córki i mojej, jest jednym z najlepszych muzeów jakie kiedykolwiek odwiedziliśmy. Jednym z najsłynniejszych eksponatów jest pierwszy sklonowany ssak – Dolly, choć Kasia nie mogła zrozumieć i nie podzielała mojego zachwytu nad wypchaną owieczką... Ale zbiory tego muzeum obejmują praktycznie wszystkie zagadnienia: naukę, technologię, oraz historię i kulturę różnych zakątków świata. Wraz z przyległym Royal Scottish Museum przedstawia historię dumnych szkotów. Niewątpliwym plusem tego miejsca jest brak opłaty za wstęp.
Wstęp na Królewski Jacht Britannia już darmowy nie był, de facto bilet należy do tych droższych, ale zdecydowanie mogę powiedzieć, że warto. Jacht, choć bardziej wygląda na sporych rozmiarów statek, służył Jej Królewskiej Mości Elżbiecie II i jej rodzinie przez prawie pół wieku przemierzając morza i oceany całego świata. Pokonawszy miliony mil morskich w 1997 roku, po przejściu w zasłużony stan spoczynku, został udostępniony zwiedzającym i przyciąga ok. 300 tyś osób rocznie, będąc jedną z topowych atrakcji nie tylko Szkocji, ale i całej Wielkiej Brytanii. Zwiedzając go nie musimy czytać nużących opisów. Do dyspozycji mamy audio-przewodnik: dzięki któremu po wybraniu odpowiedniej liczby odsłuchamy opisy i to - uwaga, uwaga - nawet w naszym rodzimym egzotycznym języku!!! Tak, jest to wielkie zaskoczenie, ponieważ mimo dużej liczbie Polaków na wyspach, branża turystyczna, oprócz tego przypadku, nie widzi potrzeby udostępniania opisów w języku polskim. Ja to tłumaczę w ten sposób, że przecież Polacy świetnie władają angielszczyzną i nie potrzebują tłumaczenia.
A propos branży turystycznej, to parę słów o zwiedzaniu w czasie pandemii. Szkocja wprowadziła wiele obostrzeń w ostatnim czasie, m.in. zakaz zgromadzeń powyżej 6 osób, czy konieczność rejestrowania się we wszelkich lokalach (system Track and Trace). Polega to mniej więcej na tym, że wchodząc do jakiegokolwiek baru, restauracji, zamku, muzeum, itp. musimy albo zarejestrować się na specjalnej rządowej stronie (skanując kod QR) albo podając obsłudze nazwisko i telefon kontaktowy. Ktoś powie: dobrze, dbają o bezpieczeństwo, inny stwierdzi: perfidna inwigilacja. Cóż, takie czasy. Dodatkowo, praktycznie do każdego miejsca trzeba z wyprzedzeniem robić rezerwację online, ze względu na ograniczenia co do liczby odwiedzających. W praktyce okazało się, że nie jest to zawsze konieczne, bo turystów jest baaardzo mało. Czasami dochodzi do wręcz komicznych sytuacji. Pojechaliśmy do St. Andrew's zwiedzić zamek (choć raczej ruiny). Teren otwarty, poza kasą ze sklepikiem z pamiątkami oraz mini wystawą, wszystko jest na świeżym powietrzu. Ponieważ nie wiedziałem o której tam dojedziemy, nie kupowałem wcześniej biletu. Na miejscu, przed wejściem dowiaduję się, że są dostępne miejsca (na terenie była jeszcze tylko jedna para zwiedzająca), ale bilet muszę kupić online... Więc stoję przed wejściem metr od pani i walcząc ze słabym internetem rejestruję się na stronie podając wszystkie „niezbędne” dane (dziwne, że nie pytali o rozmiar buta i ilość plomb), zakupuję bilet. Po kolejnych kilku chwilach wyczekiwania w napięciu dostaję potwierdzenie, że płatność przeszła, mam upragniony numer rezerwacji. Hurra, szanowna pani kasjerka może nas wpuścić do środka... Mały sukces, a jak cieszy... Ech, śmiech przez łzy. Mam nadzieję, że wkrótce wszystko wróci do normalności. Choć będąc zupełnie szczerym nie powinienem narzekać. Jak już wspominałem, brak turystów to zdecydowany plus. Brak tłumów, kolejek. Puste ulice, muzea, zamki. Naprawdę można się zrelaksować i rozkoszować niezaburzonymi doznaniami estetycznymi podziwianych atrakcji.
Swoją drogą mieliśmy ogromnego fuksa z terminem wyjazdu. Właśnie się okazało, że gdybyśmy mieli lot tydzień później już byśmy nie polecieli, ponieważ Wielka Brytania zdecydowała, że osoby przylatujące z Polski muszą obowiązkowo przejść 14-dniową kwarantannę. Oprócz Polski na listę wpisano Turcję oraz Bonaire, St. Eustatuis i Saba... Nie znacie? To 3 karaibskie wyspy. Jak by nie było, znaleźliśmy się w zaszczytnym gronie.
Oprócz przepięknych zamków wizytówką Szkocji są „włochate krowy”. Przesłodkie zwierzaki. Niestety udało nam się wypatrzeć tylko kilka sztuk i to w pewnej odległości od ogrodzenia. Oczywiście ja bym przeskoczył przez płot, żeby je wytarmosić, ale moja córka wykazała się większym rozsądkiem i wybiła mi ten pomysł z głowy. Ja nie wiem co się dzieje z tą dzisiejszą młodzieżą...
Zostawię Was z tą myślą na dziś. Jeśli będziecie chcieli jeszcze poczytać o naszych przygodach w Szkocji to jutro wrzucę kolejnego posta. Do zobaczenia!

















czwartek, 1 października 2020

Edynburg, Szkocja - cz. 1

 Chyba się zakochałem...

Może to tylko zauroczenie lub fascynacja, bo czy można mówić o miłości zaledwie po paru dniach znajomości? Ale na pewno jest to uczucie, którego nie potrafię zignorować i tak jak zakochany nastolatek chciałbym wykrzyczeć całemu światu co do niej czuję...
Tych, którzy zaczęli podejrzewać mnie o niewierność spieszę wyjaśnić, że nadal kocham moją drugą połówkę Ewcię ponad życie, a uczucie, które się we mnie zrodziło to miłość do … Szkocji.
Szkocja cz. 1
Ale po kolei. Wszystko zaczęło się w roku przedpandemicznym (nie wiem czy takie określenie już istnieje, czy właśnie je wymyśliłem, ale myślę, że świetnie charakteryzuje czasy sprzed 2020 roku), kiedy to moje pierworodne dziecię zapragnęło na swoje 15. urodziny prezentu w formie jakiegoś wyjazdu sam na sam ze swoim tatusiem, celem poznania nowego miejsca. Miód na moje uszy! Czyż można sobie wyobrazić coś cudowniejszego?
Po rozważeniu kilku opcji wybór padł na stolicę Szkocji – Edynburg. Ani ja, ani moja córeczka wcześniej tam nie byliśmy, lata tam z Wrocławia Ryanair i można trafić bilety w naprawdę fajnej cenie, a co najważniejsze mówią tam po angielsku, więc i Kasia będzie mogła się sprawdzić (choć zrozumienie szkockiego akcentu jest czasem nie lada wyzwaniem).
Niestety, wyjazd pierwotnie zaplanowany na marzec 2020 z przyczyn oczywistych nie mógł się odbyć. Pół roku później jednak się udało. Wróciliśmy cali i zdrowi, i już tradycyjnie chcę podzielić się z Wami moimi wrażeniami z odkrywania nowych miejsc (Spoiler alert! Wrażeniami jak najbardziej pozytywnymi).
Może zacznę od praktycznych informacji. Zakwaterowanie znaleźliśmy przez AirBnB – platformę, gdzie osoby prywatne wynajmują mieszkanie lub pokój. Edynburg do tanich nie należy i hotele dostępne na Booking.com były poza naszym budżetem. Szukając noclegów nie musimy kierować się bliskością do centrum, a jedynie bliskością do przystanków, ponieważ miasto jest dobrze skomunikowane. Bliskość lotniska również działa na korzyść – dojazd nie będzie ani za drogi ani zbyt czasochłonny.
Ponieważ planowaliśmy zobaczyć również co nieco poza miastem, zdecydowałem się wypożyczyć samochód. Wjazd do ścisłego centrum w dni robocze i sobotę nie jest dobrym pomysłem ze względu na kosmiczne ceny za parkingi (nawet ponad 4 funty za godzinę postoju). No i znalezienie wolnego miejsca nawet w niedzielę nie należy do najłatwiejszych. Dodajmy do tego przeciskanie się po wąskich zatłoczonych uliczkach jeżdżąc po „niewłaściwej” stronie ulicy i mieszanka gotowa.
Oczywiście żartuję pisząc „niewłaściwa strona ulicy”, ponieważ, nie wiem czy wiecie, ale to właśnie ruch lewostronny jest starszy, bardziej intuicyjny (ponoć) i jako taki był pierwotnie stosowany w większości krajów. Nawet w Krakowie jeszcze 100 lat temu pod zaborem austriackim obowiązywał ruch lewostronny. Słyszałem, że pierwsze zasady ruchu drogowego mają źródła jeszcze w średniowieczu, gdy rycerzom najczęściej praworęcznym łatwiej było wydobyć miecz i walczyć z potencjalnym napastnikiem mijając go z lewej strony.
Tym zgrabnym manewrem wprowadziłem wątek historyczny, bo właśnie historią stoi Edynburg. Na każdym kroku możemy wręcz dotknąć historii sięgającej XI wieku. Przepięknie utrzymane budynki, skwery i uliczki pozwalają choć na chwilę przenieść się w odległe czasy - trudne ale i fascynujące. Od słynnej Royal Mile (głównej ulicy prowadzącej od wzgórza zamkowego z dominującym nad miastem Edinburgh Castle aż do Holyrood Palace – miejscówki rodziny królewskiej podczas wizyt w stolicy Szkocji) odchodzą na boki liczne malutkie uliczki zwane Close. Jest ich ok. 70, a każda opowiada swoją własną historię związaną ze sławnymi osobami, a i nierzadko strasznymi i dramatycznymi wydarzeniami. A dowiedzieliśmy się tego wszystkiego od naszego przewodnika Rishi'ego. Znaleźliśmy go również poprzez wspomnianą wcześniej platformę AirBnB. Setki pozytywnych komentarzy oraz atrakcyjna cena 2,5 godzinnej wycieczki po Starym Mieście z ustnym komentarzem. Wycieczka miała być do 10 osób, ale ponieważ aktualnie turystów praktycznie nie ma, to okazało się, że mieliśmy przewodnika tylko dla naszej dwójki. Rishi jest świetną osobą z ogromną wiedzą i pasją. Również ani przez chwilę nie dał nam odczuć, że jest to dla niego jakikolwiek problem, że zamiast 10 turystów ma 2 (i tylko za 2 osoby dostał wynagrodzenie). Super gość, zdecydowanie polecam!
Oprócz średniowiecznych historii możemy też odkryć miejsca bardziej współczesne, jak na przykład The Elephant House – miejsce narodzin Harrego Pottera. Kawiarnia, gdzie J.K.Rowling, nie mając wystarczająco pieniędzy na ogrzanie własnego mieszkania, przesiadywała w chłodne dni pisząc pierwszą książkę o słynnym nastoletnim czarodzieju. Jest też Greyfriars Kirkyard - cmentarz noszący miano najbardziej nawiedzanej nekropolii świata. Większość opowiadań może zmrozić krew w żyłach, choć są i wzruszające historie, np. o psiaku Bobbym, który po śmierci swojego pana nie chciał odstąpić od jego grobu nawet w deszcz i mróz. Zbudowano mu szałas, a po śmierci pochowano na tym samym cmentarzu. Na pamiątkę zwierzaka tuż przy cmentarzu jest pub jego imienia i posąg, gdzie przechodnie pocierają nos Bobbiego licząc, że przyniesie to szczęście. Co właśnie mocno mnie zaskoczyło to duża ilość małych cmentarzyków rozsianych po całym mieście, z których wiele jest dosłownie pod samymi oknami mieszkań...
Edynburg zbudowano na dawnym wulkanie, przez co teren jest dość mocno zróżnicowany i w całej metropolii mamy 7 wzgórz. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiej różnicy wzniesień czasami między sąsiednimi ulicami. Oprócz centralnego punktu, jakim niewątpliwie jest wzgórze zamkowe, mamy też Calton Hill (nazwane Akropolem Północy) z obserwatorium miejskim, wieżą na cześć Nelsona i piękną panoramą miasta. Nieco dalej, lecz nadal w odległości do pokonania na pieszo, góruje nad stolicą Szkocji Athur's Seat. Pionowe kilkudziesięciometrowe ściany skalne robią wrażenie praktycznie z każdego miejsca. Krótka wspinaczka i podziwiamy zapierający dech w piersiach widok zarówno całego miasta jak i portu i przy dobrej pogodzie, nawet obiekty oddalone o kilkanaście kilometrów.
A propos pogody. Każdy chyba wie, że w Szkocji pogoda nie rozpieszcza. Częste deszcze, silny wiatr. Mówią, że często można tu doświadczyć 4 pór roku w ciągu jednego dnia. Nie wiem, może my trafiliśmy do innej Szkocji, albo po prostu jesteśmy w czepku urodzeni. Pogodę mieliśmy wymarzoną do zwiedzania. Z czterech dni, 3 dni były praktycznie bezchmurne, z pięknym słoneczkiem. Zamiast parasolek i płaszczy przeciwdeszczowych (które oczywiście przezornie zabraliśmy), bardziej przydałyby się okulary przeciwsłoneczne (których oczywiście nie mieliśmy). Wprawdzie temperatura rzędu 5-14 stopni nie pozwalała chodzić w krótkich rękawkach... Znowu będzie wtrącenie, bo nie pozwalała NAM, ponieważ Brytyjczycy, a raczej brytyjskie dzieci mają chyba inne poczucie zimna, bo niejednokrotnie widzieliśmy dzieciaki w krótkich spodenkach, lub w krótkim rękawku (wprawdzie „gile” wisiały im prawie do kolan, ale może to jest jakiś sposób na budowanie odporności). Choć moja córka, opatulona szalikiem, skwitowała to hasłem: „Chyba ich Bóg opuścił...”
To tyle na dzisiaj. Mam jeszcze tyle rzeczy, którymi chciałbym się z Wami podzielić, więc do usłyszenia!








Malmö 2023 - cz. 2

Malmö cz. 2 (nieco długa, ale ostatnia – z wieloma praktycznymi informacjami) W pierwszym poście skupiłem się na Kopenhadze, ale teraz prz...

Popularne