sobota, 23 kwietnia 2022

Velo Dunajec

Velo Dunajec - czyli po co siedzieć w domu jak można pokręcić na rowerze

Tuż przed majowym weekendem wyrwałem się z dwoma rowerowymi kompanami na dwudniową wycieczkę szlakiem Velo Dunajec. Jak sama nazwa wskazuje, jest to trasa, która prowadzi wzdłuż rzeki Dunajec od Zakopanego aż do Wietrzychowic za Tarnowem.

My postanowiliśmy wyruszyć z Nowego Targu, głównie ze względów logistycznych (nieco krótszy dojazd i łatwiej znaleźć miejsce parkingowe dla samochodu), ale również dlatego, że ponoć akurat odcinek trasy od Zakopanego do Nowego Targu nie jest aż tak urokliwy jak inne fragmenty i bez większego żalu można go odpuścić. 

Do punktu startu musieliśmy dojechać autem (niestety z powodu remontów nie ma możliwości dojazdu pociągiem – jest tylko komunikacja zastępcza, ale z rowerami odpada). Pierwszy raz miałem okazję jechać słynną „Zakopianką” znienawidzoną przez kierowców z powodu wielkich korków. Nie wiem o co im chodzi, o godzinie 5 w czwartkowy ranek jechało się płynnie 😉 Niestety już 40 godzin później, w piątkowy wieczór, gdy znajomy (jeszcze raz wielkie dzięki Panie Staszku) wiózł nas z powrotem do Nowego Targu miałem wątpliwą przyjemność doświadczyć korku na Zakopiance. 

Wracając do meritum: plan na pierwszy dzień zakładał przejazd rowerami z Nowego Targu do Nowego Sącza (ok. 110 km). Trasa rewelacyjna! Ponad 80% trasy prowadzi specjalnie wydzielonymi asfaltowymi ścieżkami rowerowymi szerokości ok. 2,5 metra. 
Świetna i równa nawierzchnia oraz otaczająca natura daje mnóstwo frajdy z jazdy. Dodatkowo, dzięki temu, że jedziemy wzdłuż rzeki, trasa w naturalny sposób prowadzi głównie w dół. Nie oznacza to jednak, że nie ma podjazdów. Jakby nie było, jest to teren górzysty (Pieniny) i nie zawsze da się poprowadzić ścieżki tuż przy brzegu na poziomie wody. Innymi słowy, jest kilka dość stromych podjazdów. Lecz to nic w porównaniu z przewyższeniami, z jakimi musieliśmy się zmierzyć w drugim dniu naszej wycieczki, ale o tym za chwilę.
Trasa za Nowym Targiem prowadzi wzdłuż urokliwego Jeziora Czorsztyńskiego. Po drodze możemy zwiedzić Zamek Niedzica, a nadkładając kilka kilometrów (lub objeżdżając całe jezioro dedykowaną ścieżką) odwiedzić Zamek Czorsztyn, leżący po przeciwnej stronie jeziora. Dalej kierując się na Szczawnicę objeżdżamy charakterystyczne szczyty Trzech Koron. Tutaj Velo Dunajec prowadzi nas przez Słowację. Odwiedzamy Cerveny Klastor i jedziemy kilka kilometrów niejako wąwozem z prawie pionowymi ścianami skalnymi po jednej stronie i gęstym lasem po drugiej. Trasa nie jest tutaj dobrze oznakowana a nawierzchnia jest dość kiepskiej jakości (głównie szuter). Wracając do Polski znów możemy delektować się dobrą drogą i świetnymi oznaczeniami (lepiej niż na trasie Orlich Gniazd, którą przejechaliśmy w zeszłym roku, gdzie kilka razy musieliśmy się cofać lub sprawdzać trasę w nawigacji) – tutaj nie było takich problemów (przynajmniej nie do Nowego Sącza…).
Trasa jest gęsto usiana specjalnymi wiatami dla podróżnych rowerzystów, gdzie można nie tylko schronić się przed deszczem lub palącym słońcem, ale również zrobić grilla czy też ognisko. Wiele z tych miejsc mogłoby śmiało posłużyć za prowizoryczny nocleg. My jednak postawiliśmy na bardziej komfortowe spędzenie nocy (niech będzie, że to ja jako najstarszy z naszej trójki lobbowałem za porządnym hotelem z basenem i sauną w celu odpowiedniej regeneracji).

Na drugi dzień, zrelaksowani i wyspani, posileni porządnym śniadaniem i pozytywie nakręceni wrażeniami dnia poprzedniego ruszamy w dalszą trasę z błędnym przekonaniem, że dzisiejsza trasa będzie równie przyjemna. 

Niestety już kilka kilometrów za Nowym Sączem kończy się ukończony fragment trasy Velo Dunajec. Przypominam wtedy sobie, że faktycznie na mapie była o tym informacja. Cóż, część trasy będziemy musieli pokonać drogami publicznymi. Tak, teoretycznie o tym wiedziałem i o przewyższeniach też, ale wyparłem to z umysłu łudząc się, że chyba nie może być aż tak stromo. Niestety dość szybko trafiamy na drogę, która prowadzi nas w górę, a tablica informuje o nachyleniu 8%. I to dopiero jedna z wielu stromizm, które będą z nas wyciskać pot i resztki sił. Ale co tam, jak to mówią: „What goes up must come down”, więc kurczowo trzymam się tej myśli, że przecież w końcu będzie szczyt a potem już tylko w dół. I faktycznie, jest upragnione wypłaszczenie i piękny zjazd, więc pędzimy korzystając z grawitacji i wyrywamy górze co nam zabrała na podjeździe. Licznik pokazał maksymalną prędkość 66,6 km/h… Trzy szóstki… Czyżby ktoś chciał mi coś powiedzieć? No nic, jest dobrze, ale co to, następny podjazd? Ku#$@# Na nieszczęście, tego dnia przeżywaliśmy takie deja vu zbyt wiele razy. Widoki ze szczytów i kolejne szybkie zjazdy już nie rekompensowały nakładu energii włożonej w zdobycie kolejnej górki. 

Tutaj muszę dodać, że to nie była oficjalna VeloDunajec i na tą trasę już nie wróciliśmy. Obraliśmy drogę na Bochnię, która była naszym punktem docelowym. Być może lecąc dalej wzdłuż Dunajca aż do Tarnowa trasa byłaby łagodniejsza, ale co tam. Co nas nie zabije to nas wzmocni. Wprawdzie mój pulsomierz zbyt często przypominał mi, że już nie mam 18 lat, to jednak daliśmy radę. 

Przynajmniej pogoda była łaskawa. Co prawda, słoneczko nie bardzo chciało się pokazać, ale wstrzeliliśmy się idealnie w okno pogodowe, bo dzień wcześniej popadało i ponownie zaczęło padać jak już dojechaliśmy do celu. Ponoć szczęście sprzyja lepszym. 😊 Temperatura też była całkiem przyjemna (0-10 stopni w czwartek i 6-13 stopni w piątek) – wiem, wiem, sam siebie nie poznaję pisząc „przyjemna” w kontekście temperatury poniżej 24 stopni, ale mając odpowiednie ubranie i rękawiczki, naprawdę jest dobrze. 
 
Reasumując, zdecydowanie mogę polecić wybrane fragmenty trasy Nowy Targ - Nowy Sącz nawet dla rodzin lub początkujących rowerzystów. Przypominam, dla mnie to dopiero druga taka dłuższa trasa, więc nie mam wielkiego doświadczenia, ale ścieżka i cała infrastruktura jest naprawdę na wysokim poziomie. 

Podsumowując, w dwa dni zrobiliśmy blisko 200 km ze średnią prędkością ok. 17 km/h. Pierwsze 130 km naprawdę przyjemne, pozostałe 70 km to mordęga przeplatana frajdą z szybkich zjazdów. 

To na tyle. My już planujemy kolejną trasę, a tymczasem do usłyszenia!










































Malmö 2023 - cz. 2

Malmö cz. 2 (nieco długa, ale ostatnia – z wieloma praktycznymi informacjami) W pierwszym poście skupiłem się na Kopenhadze, ale teraz prz...

Popularne