niedziela, 18 sierpnia 2024

Norwegia kamperem – część 2


W pierwszym poście skupiłem się na kamperze, więc teraz, bez zbędnej zwłoki, przechodzę do podróży sensu stricte.

Jak już wspomniałem, najpierw musimy dostać się do oddalonej Norwegii. Mamy na to kilka opcji. My wybraliśmy dojazd do Świnoujścia, nocny prom do Malmo i w górę przez Szwecję do Norwegii. Niestety przejazd przez Polskę czy nawet Szwecję (zwłaszcza że jedziemy głównie autostradą) do fascynujących nie należy, delikatnie mówiąc. Jedyna frajda, to jak już uda mi się kogoś wyprzedzić, bo kamper do demonów prędkości nie należy. Wykorzystuję jednak ten czas na oswojenie się z prowadzeniem i obsługą tak dużego auta (gdyby ktoś chciał znać dokładne wymiary, oto one: dł. 7,55 m, szer. 2,55 m, wys. 3,20 m). 

Tuż przed granicą szwedzko-norweską zjeżdżamy z autostrady, aby przejechać urokliwym starym mostem łączącym te dwa państwa. W końcu zaczynają się widoki, ale jest już popołudnie, za nami ponad 400 km jazdy tego dnia, więc czas poszukać miejsca na nocleg. 

Korzystamy z aplikacji Park4night – wspaniałe narzędzie do wyszukiwania kempingów, stacji serwisowych, ale również bezpiecznych i sprawdzonym miejsc do biwakowania i nocowania „na dziko”. Znajdujemy uroczy parking przy lesie, z widokiem na pola i wioskę. Ewa twierdzi nawet, że zobaczyła tam przechodzącego łosia. Cóż, nie zostało to udokumentowane i nikt z nas go nie zobaczył, ale nie śmiem podważać słów mojej żony, więc zapewne tak było.

Rano ruszamy dalej na północ tylko mijając stolicę. Plan jest taki, że jak starczy nam czasu to zwiedzimy Oslo w drodze powrotnej. Jedziemy jednak do stolicy norweskich sportów zimowych – Lillehammer. Kolejny nocleg „na dziko” kilka kilometrów od miasta, nad małym jeziorkiem w towarzystwie spacerujących dookoła owieczek, skutecznie irytujących naszego pieska (prawie doszło do konfrontacji) i na nowo budzących traumę u jednego z naszych dzieci. Szanując prywatność nie podam imienia, ale powiem tylko, że Ona twierdzi, że to przez tapetę w owieczki, którą miała w pokoju jako dziecko… 

Następnego dnia zwiedzamy Lillehammer – gospodarza zimowych igrzysk olimpijskich w 1994 r. Odwiedzamy skocznię, muzeum olimiad i największą atrakcję w tym mieście: Maihaugen – założony ponad 100 lat temu skansen z ponad 200 budynkami z różnych epok opowiada nam historię jak ludzie żyli na tych terenach od średniowiecza do XIX wieku. 

Ruszamy dalej, cały czas na północ. Dopiero tutaj tak naprawdę zaczynają się zapierające dech w piersiach widoki. Norwegia, niczym wytrawny reżyser, dawkuje nam doznania. Z każdym kilometrem robi się coraz ładniej. Nie zrozumcie mnie źle – na początku też jest ładnie i też zdarzały się okrzyki „wow”, ale im wyżej, tym poprzednie widoki bledną w porównaniu z kolejnymi. 

Nie wspomniałem, że mając dwa tygodnie (dla wielu podróżujących po Norwegii to „tylko” dwa), musieliśmy ograniczyć się do południowej części kraju. Założyłem, że dojeżdżamy jak najszybciej do tzw. Drogi Atlantyckiej, która będzie dla nas najbardziej wysuniętym na północ punktem podróży, a następnie na zachód przez fiordy i na południe do Bergen i robiąc pętelkę, powrót przez Oslo. O pozostałych punktach decydowaliśmy w miarę na bieżąco, uzależniając od pogody czy aktualnego nastroju i sił. W filmiku zamieszczonym na Fb starałem się dość wiernie odtworzyć naszą trasę, choć oczywiście to tylko animacja poglądowa.

Kolejnego ranka chcemy wejść na punkt widokowy Snøhetta, więc noc planujemy tuż przy wejściu na szlak. Teren dość odkryty i tej nocy przekonaliśmy się jak zmienna jest tutaj pogoda. Wieczorem zaczęło mocno wiać i nieźle bujało kamperem. Rano temperatura na zewnątrz spadła do 9 stopni, a z silnym wiatrem odczuwalna była dużo niższa. Na szczęście dość szybko wyszło słoneczko i w drodze ze szczytu już mogliśmy zdjąć czapki i rękawiczki. 

To jest chyba dobry moment, żeby napisać parę słów o pogodzie. Przez większość czasu temperatury w ciągu dnia wahały się między 15 a 21 stopni, w nocy czasem spadała do 9, ale zazwyczaj wynosiła ok. 12. W kamperze chyba tylko 2 razy nad ranem uruchomiłem ogrzewanie, gdy temperatura wewnątrz spadła poniżej 17 stopni. Zazwyczaj było ok. 19 stopni, co jest idealną temperaturą do spania. Co do opadów, to fakt - często pada. My jednak, jak zawsze, mieliśmy szczęście do pogody i podczas naszej podróży głównie padało w nocy, a za dnia towarzyszyło nam słoneczko. Nawet w podczas naszej wizyty w Bergen, gdzie pada przez ponad 270 dni w roku, nam pięknie świeciło i grzało. Faktycznie były dwa lub trzy dni podczas tych dwóch tygodni, kiedy praktycznie cały czas padało, ale to też ma swój urok, no i właśnie dzięki temu Norwegia jest tak pięknie zielona. Przy okazji, Norwedzy chyba mają jakąś obsesję na punkcie trawników, albo jest jakieś odgórne prawo nakazujące idealne utrzymanie zieleni. Miałem wrażenie, że wokół każdego domu mają pięknie utrzymaną murawę niczym na Wembley. Oczywiście z zazdrości szlag mnie trafiał, ale chyba jednak tamten klimat na dłuższą metę by mi nie służył. 

Dojeżdżamy do Drogi Atlantyckiej. Przepiękna droga ze stromymi mostami wijąca się pomiędzy wysepkami. Przejazd nią dostarczył nam niesamowitych emocji. Dodatkowo, chyba widziałem zorzę polarną. Wprawdzie za dnia (co chyba nie jest możliwe), ale skoro Ewa zobaczyła łosia, to ja widziałem zorzę – i tego będę się trzymał.

Nocleg znowu na dziko w zatoczce rybackiej z cudownym widokiem na wspomniane mosty.

Tutaj znów pora na krótką przerwę. Zachęcam do oglądania zdjęć i komentowania. Wkrótce kolejny post.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nowegia kamperem – część 5 – ostatnia

Dziękuję wszystkim za pozytywny odzew i mobilizowanie mnie do dalszego pisania. Zanim przejdę do obiecanego podsumowania, kilka słów o ostat...

Popularne