poniedziałek, 22 sierpnia 2022

Egipt - cz. 2 (Marsa Alam, Luxor)

W pierwszym poście skupiłem się na podwodnych walorach Egiptu, bo to właśnie najbardziej mnie w tym kraju pociąga. Pisałem, że mieliśmy świetną lokalizację do snurkowania. Zapomniałem dodać, że ta zatoka o dźwięcznej nazwie Abu Dabbab jest to również idealny miejscem do nurkowania głębinowego. Mieszczą się tu 2 lub 3 centra nurkowe. Widziałem też, że z innych hoteli organizowali wycieczki na nurkowanie na naszą plażę – takie to fajne miejsce

Wiem, że część osób ma opory przed wyjazdem do Egiptu. Jednym z powodów są obawy o wysokie temperatury. To prawda, że jest ciepło… no dobra, jest gorąco, ale osobiście wolę 36 stopni w Egipcie niż 30 stopni w Polsce. Szczególnie, że dojść często wieją wiatry, a będąc tuż przy wodzie możemy dać nura i ostudzić nieco rozgrzane ciało. Bliskość plażowego baru z zimnymi napojami również pomaga przetrwać upał.
Jeśli mimo to takie temperatury stanowią barierę nie do przebycia, to pamiętajcie, że Egipt można odwiedzić poza sezonem letnim. Wprawdzie tylko z teorii, ale wiem, że nawet w grudniu czy styczniu temperatura powietrza jest na przyzwoitym poziomie ponad 20 stopni (choć w nocy może spaść do 14). Temperatura morza ponoć nie spada poniżej 20 stopni.
Kolejnym często powtarzanym argumentem kontra Egipt jest „klątwa faraona”, czyli problemy żołądkowe. Słyszałem o różnych metodach zapobiegania „klątwie”. Od zażywania probiotyków jeszcze przed przyjazdem, przez unikanie lodu w drinkach czy niepłukania ust wodą z kranu, do regularnego picia mocnego alkoholu, w celu odkażania. Powiem tak: byliśmy grupą 12 osób i różne metody były stosowane. Wygląda na to, że nie ma żadnej reguły. Oszczędzę Wam szczegółów, ale większość dopadł zaledwie łagodny faraon. Chyba tylko dwójka z nas bardziej to odchorowała. Ewcię w ogóle nie ruszyło (może dlatego, że głównie żyje z miłości do mnie i nie musi za dużo jeść). Część z nas musiała po prostu troszkę częściej odwiedzać toaletę (biegunka to taki wredny paradoks, bo jednocześnie jest często i rzadko… - przepraszam za ten suchar, ale nie mogłem się powstrzymać). Polecam brać przywieziony z Polski Nifuroksazyt, ewentualnie zakąsić dodatkowo Enterolem i bawimy się dalej.
Na pocieszenie dodam, że choć Egipcjanom nie doskwiera „klątwa faraona”, to cierpią na „klątwę Polaka”. Kto zgadnie co się pod tym kryje? Wyobraźcie sobie, że Polak namówi do picia Egipcjanina, który jako Muzułmanin raczej stroni od alkoholu, a i główkę ma słabą. Egipcjanin odchoruje to przez co najmniej 3 dni.
Skoro padło słowo Muzułmanin, to może dwa słowa o religii. Inne wyznanie i odmienna kultura również potrafi odstraszyć potencjalnych turystów. Oczywiście jeśli planujemy dużo się przemieszczać i odwiedzać miejsca kultu to powinniśmy zaznajomić się z zasadami panującymi w danym miejscu i do nich się stosować. Jeśli podróżujemy w okresie ramadanu (miesięczny okres postu) to możemy napotkać trudności o zachodzie słońca, kiedy wszyscy muzułmanie po całym dniu poszczenia udają się na posiłek. I nic ich nie interesuje, że są w pracy na lotnisku, a tobie zaraz odleci samolot: „Ja mam teraz przerwę i co mi pan zrobi?” (mieliśmy taki incydent raz w przeszłości, na szczęście z happy endem). W hotelu w żaden sposób nie powinniśmy odczuć inności. Ewentualnie możemy usłyszeć nawoływania i modły (bo śpiewem trudno to nazwać) z pobliskiego meczetu. Co niektórych może dziwić brak kobiet wśród obsługi hotelu czy sklepów. Tak, widziałem dosłownie „jedną” pracującą kobietę, i to dopiero na lotnisku, przy kontroli bezpieczeństwa. Reszta to sami mężczyźni.
A propos, podczas wycieczki wpadła mi w ręce książka pt. „Prawa kobiet w Islamie”. Jak się możecie domyślić nie była zbyt gruba. Z ciekawości postanowiłem ją przeczytać, bo zawsze odnosiłem wrażenie, że w Islamie kobieta ma delikatnie mówiąc bardzo ograniczone prawa. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to wszystkie inne kultury i religie są „bee” i przez wieki uciemiężały płeć piękną, a jedynie Islam jest „cacy” i naprawdę dba o kobiety. Niestety książeczka okazała się perfidną propagandą zmanipulowaną niczym paski wiadomości w TVP.
Nie zrozumcie mnie źle, uważam się za osobę tolerancyjną wobec wszystkich wyznań. To był przykład manipulacji jakiej niestety można doświadczyć również w innych religiach. A tym, co możliwość posiadania czterech żon jaką daje Islam uważają za kuszącą przypominam, że oznacza to również 4 teściowe… Nadal zainteresowani? Tak myślałem. (Ja oczywiście mam cudowną Teściową, którą niniejszym pozdrawiam).
Jak wspomniałem na początku, Egipt stoi nie tylko morzem i rafą koralową ale również, a dla niektórych przede wszystkim, licznymi zabytkami unikalnymi na skalę światową. Z Marsa Alam nie wybierzecie się raczej do słynnych piramid w Gizie czy muzeów w Kairze, gdyż są oddalone o blisko 800 km. Natomiast Luksor jest bardziej dostępny, choć i tu trzeba się przygotować na kilkugodzinną podróż. Długo się wahaliśmy czy jest sens szarpać się na tak męczącą wyprawę (średnie temperatury w tym mieście w sierpniu wynoszą 42 stopni), ale w rezultacie się zdecydowaliśmy i nie żałujemy.
Do samych zabytków przejdę za chwilę, choć dla mnie najciekawszym fragmentem była sama droga obserwowana z okna autokaru. 95% powierzchni Egiptu stanowi pustynia, ale na południowym wschodzie nie jest to pustynia jaką sobie wizualizujemy myśląc o piaszczystej Saharze. W większości jest to kamienisty teren z większymi lub mniejszymi górkami. Bardzo monotonny bezkresny teren zasadniczo niezamieszkały. Wyjątkiem są Beduini, ludy plemienne, które potrafią znaleźć wodę (głównie przy pomocy wielbłądów wyczuwających podziemne źródła i wskazujących im miejsca na budowę studni) i przeżyć w tych niegościnnych warunkach.
Niesamowite wrażenie robi nagłe przejście z tych suchych wypalonych przez słońce terenów w obszar z bujną roślinnością i soczystą zielenią. Dojeżdżając do Nilu, a w zasadzie do terenów zalewowych tej najdłuższej rzeki świata, krajobraz zmienia się radykalnie. Tutaj widać gołym okiem jaki ogromny wpływ na przyrodę i osadnictwo (w tym rolnictwo) ma dostęp do słodkiej wody. Jadąc blisko 70 km wzdłuż Nilu od miejscowości Kina do Luksoru, nieco z przerażeniem, nieco z fascynacją oglądałem świat, który miałem wrażenie zatrzymał się jakieś 50 lat temu. Głównym środkiem transportu przy pracach polowych jest dwukołowy wóz zaprzęgnięty w osła. Większość aut pamięta lata 70-te, asfaltowe są tylko główne drogi, a co drugi budynek wygląda jak po bombardowaniu. Wszechobecne śmieci zalegające przy drodze i w rowach (niestety również w rzece) dodatkowo potęgują wrażenie kraju pochłoniętego w ubóstwie i chaosie.
Można by pomyśleć, że to niebezpieczne miejsce. Cóż, władze chyba też tak uważają, bo co kilka kilometrów są punkty kontrolne z policjantami uzbrojonymi po zęby i wieżyczkami, z których wystaje tylko lufa karabinu. Dodatkowo, wszystkie autokary z turystami muszą przejechać przez bazę policyjną w mieście Safadża, gdzie pilot przekazał listę uczestników, a w autokarze zasiadł gentelman, który towarzyszył nam przez prawie całą podróż (15 godzin). Ubrany w elegancki garnitur z bronią pod marynarką wyglądał na agenta FBI, a był to tzw. policjant turystyczny. Ponoć to wszystko dla naszego bezpieczeństwa. Myślę że to pokłosie dawnych ataków terrorystycznych (ostatni krwawy atak miał miejsce w Luksorze w 1997 roku). Skoro ostatnio nic się nie wydarzyło to ochrona chyba działa.
Wiem, że to wszystko co napisałem może nie zachęcać, a wręcz odstraszać, ale taki jest świat: zróżnicowany. I warto to zobaczyć na własne oczy, żeby nabrać perspektywy. Może to nieco egoistyczne podejście, ale w takich sytuacjach dużo łatwiej docenić to co mamy i zdać sobie sprawę, że nasze problemy są naprawdę błahe.
Przechodząc do zabytków, w Luksorze, czyli dawnych Tebach, najpierw zwiedziliśmy zespół świątyń Karnaku. Do wejścia prowadzi aleja z 40 sfinksami o głowach barana. W centralnym miejscu znajduje się największa na świecie świątynia ze 134 wysokimi na 23 metry rzeźbionymi kolumnami. Potężne kamienne pylony, posągi i obeliski robią niewiarygodne ogromne wrażenie, szczególnie gdy uzmysłowimy sobie, że przecież nie mieli do dyspozycji wyszukanych maszyn i dźwigów, a tylko proste narzędzia i siłę mięśni.
Z jednej strony fascynowały mnie te budowle, a z drugiej strony nie mogłem pozbyć się uporczywej myśli jakie to trzeba mieć niebywale nadmuchane ego, żeby coś takiego tworzyć na swoją cześć. I to na nieszczęście kosztem tysięcy ludzkich istnień, które musiała pochłonąć wieloletnia budowa tych potężnych konstrukcji. Chyba że przyjmiemy, że to kosmici za tym stoją...
Zaliczyliśmy również rejs po Nilu. Dla wielu spotkanie z tą rzeką może być rozczarowaniem. Przynajmniej w tym miejscu nie robi spektakularnego wrażenia. Powiedziałbym średniej wielkości rzeczka, przypominająca naszą Odrę. Niestety dużo brudniejsza.
Kolejnym punktem jest Dolina Królów z wykutymi w skałach licznymi grobowcami (w tym Tutanchamona i kilku Ramzesów). Tutaj to był już prawdziwy hardcore. Temperatura w dolinie wynosi ok. 45 stopni, a ukształtowanie terenu sprawia, że powietrze praktycznie stoi. Łudzę się, że w grobowcach znajdziemy ochłodę, w końcu są wryte w skałę na ponad 100 metrów. Nic z tego, brak wentylacji plus duża ilość turystów zafundowały nam istną saunę, choć muszę przyznać, że ściany były pięknie udekorowane hieroglifami i innymi rysunkami. Próbowałem rozszyfrowywać te ścienne hieroglify, ale wychodziły mi same świństwa…
Później jeszcze kolosy Memnona i świątynia królowej Hatszepsut, która była jedną z zaledwie 4 kobiet, które nosimy miano faraona. Przyznaję, że budowla robi wrażenie, szczególnie ze względu na lokalizacje tuż pod gigantyczną ścianą skalną. Świetna kondycja budowli (również za sprawą polskiego zespołu archeologów) również zasługuje na uznanie.
Jak wspomniałem, podróż długa i męcząca, ale jeśli chcemy zobaczyć choć urywek prawdziwego Egiptu, to warto.
Z innych atrakcji mogę również polecić przejażdżkę quadem po pustyni i odwiedziny w wiosce beduińskiej, gdzie możemy zobaczyć (oczywiście z pewną dozą sztuczności i teatrzykiem pod turystów) jak te koczownicze plemiona żyją w niesprzyjających warunkach bez elektryczności z dala od cywilizacji.
Na zakończenie, wrócę do tematu samego hotelu. Mam pewne opory przed poleceniem go, gdyż wiem na pewno, że bez trudu można znaleźć dużo lepszy hotel – w lepszym standardzie i z lepszą formułą all inclusive. Nie wiem natomiast czy można znaleźć lepszą lokalizację (mam na myśli plażę, rafę koralową i żółwie). Stąd mój dylemat.
Nazywa się Malikia Resort Abu Dabbab. My tym razem lecieliśmy z biura Sun&Fun, choć hotel jest też w ofercie Itaki. Rezerwowaliśmy jeszcze w styczniu, przed wybuchem wojny w Ukrainie, szybowaniem cen ropy czy spadkiem złotego, więc cena była stosunkowo atrakcyjna. Widzę, że na koniec sierpnia są jeszcze oferty last minute za ok. 3600 zł/os. za 7 dni. Czy uczciwie porównując ofertę nadbałtyckich hoteli o podobnym standardzie z pełnym wyżywieniem (lub opcją all inclusive) oraz koszty dojazdu wyjdzie taniej? Szczerze wątpię, ale możecie mnie poprawić.
To już koniec. Gratulacje dla wytrwałych, którzy doczytali do końca. Dajcie znać czy Was nie zamęczyłem, bo wyjątkowo się tu rozpisałem. A jeśli macie jeszcze jakieś pytania z chęcią odpowiem.


























sobota, 20 sierpnia 2022

Egipt, Marsa Alam cz. 1

Nie stać nas na wakacje nad Bałtykiem, więc pojechaliśmy do Egiptu… Niby to tylko żart (może nawet wyświechtany suchar), ale o tym później.

EGIPT cz. 1
Minął już ponad tydzień od naszego powrotu, lecz wpadłem w wir pracy i nie miałem czasu nic napisać. Zresztą, pomyślałem sobie, że może nie warto o tym pisać. Ale Wy, moi Drodzy Znajomi, dowiedziawszy się, że już wróciłem, dopytując kiedy będziecie mogli przeczytać o naszych wrażeniach, zmotywowaliście mnie, żebym w końcu przysiadł i naskrobał kilka słów.
Zadanie jest dodatkowo trudne, bo byliśmy tam w cztery rodziny i nie mogę za dużo „naściemniać”, bo moi przyjaciele to zweryfikują.
Egipt jest w pierwszej trójce najpopularniejszych wakacyjnych „destynacji” wśród Polaków. Na podium plasują się jeszcze Grecja i Turcja.
Czym to afrykańskie państwo przyciąga niezmiennie miliony turystów z całego świata? Na pewno licznymi zabytkami z czasów faraonów, gwarantowaną słoneczną pogodą, ale przede wszystkim ciepłym morzem i niesamowitym bogactwem życia podwodnego.
To była nasza trzecia wizyta w Egipcie. Najpierw byliśmy w Hurghadzie (zaraz po Sharm el Sheik najbardziej znany kurort nadmorski), a za drugim razem w Marsa Alam – ośrodku położonym najdalej na południe. Niezadeptany przez turystów, wręcz na odludziu. Lotnisko jest dosłownie na pustyni, a nieliczne hotele są rzadko rozrzucone wzdłuż wybrzeża. Jeśli liczycie na życie nocne i zwiedzanie miasta to Marsa Alam nie jest dla Was. Jeśli natomiast Waszym priorytetem jest pływanie, snurkowanie i podziwianie rafy koralowej oraz cudnych stworzeń morskich, ewentualnie relaks na plaży, to zdecydowanie to powinien być cel Waszej następnej podróży.
Zazwyczaj staramy się nie wracać w to samo miejsce, ale tutaj wszystko tak nas zachwyciło, że postanowiliśmy po 9 latach pojechać jeszcze raz dokładnie do tego samego hotelu. Nie dlatego, że hotel był jakiś wyjątkowy, ale jego lokalizacja to po prostu mistrzostwo świata. Mieści się nad małą zatoczką z piękną piaszczystą plażą i piaszczystym bezpiecznym dnem, a tuż przy plaży, po obu stronach zatoki ciągnie się przepiękna rafa tętniąca życiem z setkami gatunków rozmaitych rybek. Dodatkowym atutem są żółwie morskie licznie występujące w tej zatoczce. Oswojone z nurkami wydają się nie zauważać ludzkiej obecności. Wystarczyło wypłynąć 50 metrów od brzegu i można już podziwiać z bliska te słodziaki. Kiedyś można było tu spotkać też manaty (krowy morskie) – poprzednim razem mieliśmy z Ewą szczęście i na żywo zobaczyliśmy majestatycznie przepływającego pod nami tego 5-metrowego ssaka.
Naszą ulubioną rozrywką podczas tych wakacji było snurkowanie (ang. snorkeling), dla niewtajemniczonych objaśniam: jest to nurkowanie powierzchniowe bez butli, tylko z maską i rurką. A najlepszą porą na snurkowanie był wczesny ranek. To wtedy morze jest płaskie jak stół, a promienie wschodzącego słońca z łatwością penetrują wodę oświetlając i uwydatniając przepiękne kolory rafy koralowej, szczególnie na zachodnio-północnej części zatoczki. A ponieważ wschód słońca był tuż po 5, to oznacza, że praktycznie codziennie wstawaliśmy o 5 rano (ewentualnie, jak bardzo chcieliśmy dłużej pospać, to o 6:00, gdy słońce nadal było nisko) i pędziliśmy na oddaloną o całe 100 metrów od naszego pokoju plażę snurkować przez godzinkę. Potem szybki prysznic, idziemy na śniadanko i z powrotem na plażę. Wiem, że dla wielu jest niepojęte zrywanie się na urlopie o tak nieludzkiej porze, ale widoki i wrażenia szybko rekompensowały drobny dyskomfort wynikający z niedoboru snu. Zresztą, po obiedzie, zgodnie z południową tradycją, dobrze jest zrobić sobie krótką sjestę.
Codziennie w wodzie spędzaliśmy minimum 3-4 godziny, ale zmarznąć się nie da. Według oficjalnych danych, temperatura wody w morzu w tym rejonie wacha się miedzy 28-30 stopni. Więc jest to przyjemne ukojenie przy 36-stopniowym upale, lecz nie ma wrażenia zimna.
W żadnym wypadku nie ma też mowy o nudzie. Rafa to tętniący życiem niewiarygodnie urozmaicony ekosystem. Czasami wystarczyło „zawisnąć” w jednym miejscu i przez dłuższą chwilę z zapartym tchem obserwować akcję prosto z filmu przyrodniczego National Geographic. Już w głowie słyszałem komentarz Krystyny Czubówny: „Drapieżna murena olbrzymia z ostrymi jak brzytwa zębami czai się na swoją niczego nieświadomą ofiarę. Czy mały błazenek plamisty z rodziny garbikowatych, a dzieciom znany jako filmowy Nemo, jest bezpieczny wśród parzących czułek ukwiału będącego swoistego rodzaju schronieniem?” Generalnie często miałem wrażenie jakbym pływał w egzotycznym oceanarium specjalnie przygotowanym dla zwiedzających. Ilość i różnorodność gatunków jest wręcz oszałamiająca. Bogactwo kolorów i kształtów jest oszałamiająca.
Czasami po południu fale się wzmagały i snurkowanie w pobliżu rafy było niebezpieczne i wręcz zabronione. Raz ratownicy musieli do mnie wypłynąć łodzią, bo pochłonięty eksploracją ponoć nie słyszałem ich gwizdów z plaży… Lecz wtedy udawaliśmy się na środek zatoczki podziwiać wspomniane wcześniej żółwie.
O zgrozo, oprócz tych wszystkich pięknych żyjątek, można było znaleźć również sporo śmieci. I to śmieci najgorszego rodzaju, czyli plastikowe kubeczki lub woreczki, które zwłaszcza przez żółwie mogą być połknięte jako smaczna meduza. Przyjąłem sobie więc za cel, że za każdym razem wyłowię napotkane śmieci. Jeśli nic nie wpadło mi w oko przy okazji, to pływałem dopóki czegoś nie znalazłem. Niestety, za każdym razem wcześniej czy później coś wyciągałem.
Dodatkowym atutem tej plaży jest to, że po północnej stronie przez ok. 50 m jest dość płytko (max. 1,5 metra), więc nawet osoby, które nie czują się pewnie w bez gruntu pod nogami, mogą włożyć głowę pod wodę i doświadczyć choć częściowo wrażeń jakie dostarcza nam rafa.
Na pierwszy post wystarczy. W kolejnych napiszę o słynnej „klątwie faraona”, naszej wycieczce do Luxoru, o tym czy Egipt jest tańszy niż Międzyzdroje, oraz o prawach kobiet w Islamie :)
P.S. Wszystkie zdjęcia podwodne są mojego autorstwa































Malmö 2023 - cz. 2

Malmö cz. 2 (nieco długa, ale ostatnia – z wieloma praktycznymi informacjami) W pierwszym poście skupiłem się na Kopenhadze, ale teraz prz...

Popularne