poniedziałek, 4 września 2023

Malmö 2023 - cz. 2

Malmö cz. 2 (nieco długa, ale ostatnia – z wieloma praktycznymi informacjami)

W pierwszym poście skupiłem się na Kopenhadze, ale teraz przechodzimy do głównego celu naszej wycieczki, czyli Malmö.

Miasto jest może nie tyle małe, co „kompaktowe” i bardzo łatwo w krótkim czasie dokładnie je zwiedzić. Postanowiliśmy przemieszczać się po mieście - jak na Skandynawię przystało - na rowerach. Funkcjonuje tu instytucja roweru miejskiego „Malmö by bike” i za naprawdę fajną cenę (ok. 62 zł za 72h, czyli 3 dni), możemy do woli korzystać z jednym ograniczeniem, że co godzinę trzeba oddać lub podmienić rower. Nie jest to problem, bo siatka stacji jest tak gęsta i świetnie zaplanowana, że bez problemów przemieszczamy się od jednej atrakcji do drugiej.

A skoro o atrakcjach mowa, to numerem 1 jest bez wątpienia symbol Malmö – wieżowiec Turning Torso, w dosłownym tłumaczeniu „obracający się tułów lub tors”, i faktycznie inspiracją tego projektu miała być rzeźba przedstawiająca skręcony tułów. Wysoki na 190 m jest jednym z najwyższych budynków mieszkalnych w Europie i najwyższym budynkiem w całej Skandynawii. Ale co jest w nim najbardziej wyjątkowego to fakt, że najwyższa kondygnacja jest obrócona o dokładnie 90 stopni względem dolnej i uwierzcie mi, że wygląda to spektakularnie, szczególnie jak się stoi tuż pod nim. Lekki smuteczek, że nie można wejść do środka i nie ma żadnej platformy widokowej. Z tego co wyczytałem, tylko w trakcie dwóch tygodni w roku organizują wycieczki. Cóż, w końcu to budynek mieszkalny i zapewne w ten sposób dbają o spokój i prywatność mieszkańców.

Choć z tą prywatnością to jest ciekawa sprawa. Teoretycznie wiedziałem, że tutaj nie zasłania się okien, nawet jak mieszkasz na parterze. Ale wiedzieć a widzieć to nie to samo. I podziwiam, że nie mają żadnych skrupułów, że przechodnie mogą dokładnie zobaczyć co akurat jedzą lub robią. Ponoć ta tradycja wywodzi się z czasów, gdy mężowie wypływali na długie rejsy, i żeby nie było wątpliwości co do wierności pozostawionej żony, nie zasłaniano okien. Trochę dało mi to do myślenia, bo gdy mnie nie ma, moja żona zasłania rolety… Ewa, może to wyjaśnisz???

Kolejny punkt obowiązkowy to Zamek Malmöhus. Z zewnątrz wygląda bardzo niepozornie, już większe wrażenie robi otaczający go park i fosa. Ale w środku skrywa mnóstwo atrakcji, wręcz za dużo. Bo oprócz możliwości poznania burzliwej historii zamku oraz podziwiania komnat i mebli z czasów jego świetności, znajdziemy tu i Muzeum Historii Naturalnej, i całkiem spore Oceanarium, i jest też interaktywna wystawa poświęcona ekologii, która w ciekawy sposób pokazuje i uświadamia co Szwedzi faktycznie robią i co my możemy zrobić, aby ograniczyć negatywny wpływ na środowisko.

I tu lekka dygresja: właśnie jednym z punktów wystawy był apel, aby sprzęt sportowy, jak narty czy deska surfingowa, który używamy zaledwie kilka razy w sezonie, wypożyczać zamiast kupować. Są specjalne fundacje, które taki sprzęt wypożyczają za darmo. Ponadto, w wielu miejscach na mieście, w tym w dużych galeriach handlowych, widzieliśmy bardzo dużo sklepów typu second-hand. Ale w niczym nie przypominają znanych nam „lupexów”, bardziej butiki, gdzie kupimy nie tylko odzież, ale również wyposażenie domu i to w bardzo atrakcyjnych cenach. Gdyby nie to, że mieliśmy bardzo ograniczony bagaż, to pewnie byśmy zrobili niemałe zakupy. W takim centrum handlowym widziałem też sklep z używanymi rowerami. Przy okazji, oczywiście wszystkie opakowania na napoje są kaucjowane, ale przy koszach na śmieci są specjalne pojemniki, w których możesz zostawić butelkę czy puszkę, jak nie zależy ci na odzyskaniu kaucji.

Wracając do Zamku, to w dobrej cenie możemy kupić bilet łączony, który oprócz wymienionych wystaw uprawnia do wstępu do sąsiadującego Muzeum Techniki i Muzeum Morskiego. To tutaj możemy zwiedzić autentyczną łódź podwodną przeciskając się przez klaustrofobiczne wnętrza – super sprawa. Mimo, że wiedziałem ile jest do zobaczenia, to i tak nie spodziewałem się, że zejdzie nam aż tak dużo czasu, więc dobrze sobie zaplanować minimum 3 godziny na oba budynki.

No i przechodzimy do crème de la crème atrakcji w Malmö (choć jak zaraz zobaczycie, nie wszystkich zachwyci), mianowicie „Disgusting Food Museum”, czyli Muzeum Obrzydliwego Jedzenia. Zebrano tu eksponaty i próbki zapachowe różnych okropieństw, które w różnych rejonach świata są spożywane. Nie wszystkie rzeczy są dla nas odrzucające, bo i był nasz polski akcent w formie soku z kiszonej kapusty, flaczków, czy kaszanki, choć bardziej znanej na świecie jako szkocki black pudding. Ale było też dużo bardziej ekstremalnych dań jak bycze genitalia czy wino na myszach. Oszczędzę Wam zbyt wielu szczegółów, gdyby ktoś z Was akurat czytał opis przy posiłku. Dodam tylko, że na wejściu każdy dostaje torebkę, gdyby miał problem z utrzymaniem zawartości żołądka, a na ścianie wisi tablica z ilością dni od ostatniego wymiotującego klienta.

Ostatni etap zwiedzania to degustacja…  Do spróbowania blisko 20 „przysmaków” z całego świata, w tym świerszcze, mrówki, przedziwne sery, skiśnięty rekin, najbardziej cuchnący owoc świata - durian, czy też sławny szwedzki śmierdzący Surströmming, czyli sfermentowany śledź. Na „deser” mamy challange w postaci 6 piekielnie pikantnych sosów chili o dźwięcznych nazwach jak „Hellfire Doomed” czy „Toxic Waste”, a ich pikantność dochodzi do 9 milionów jednostek w skali Scoville’a (dla porównania, popularny sos Tabasco ma zaledwie 30-50 tyś. jednostek na tej skali). Oczywiście spróbowałem wszystkiego. No prawie wszystkiego, bo odpuściłem ostatni sos, kiedy dali mi do podpisania oświadczenie wyszczególniające możliwe konsekwencje i jasno zaznaczając, że będzie bolało i trzeba być idiotą, żeby spróbować. A mnie już bolało od pierwszego sosu. Koleś się mnie pyta czy czuję różnicę smaku i delikatną nutkę benzyny i odpadów radioaktywnych, a ja mam łzy w oczach i tracę czucie w języku. Odpuszczam tuż przed metą. Ktoś może powiedzieć, że to jak biec maraton i przerwać na 100 metrów przed finiszem, ale z drugiej strony, czasem lepiej się zatrzymać niż dotrzeć do mety i paść trupem (tutaj raczej zgon mi nie groził, ewentualnie problemy żołądkowe przez resztę dnia – szkoda mi było tego czasu). 

Jeśli wolicie zjeść coś bardziej tradycyjnego, to polecam odwiedzić Saluhall – halę przemysłową przekształconą w miejsce spotkań i dobrego jedzonka. Urokliwe miejsce i można tu spróbować m.in. słynne tradycyjne kanapki szwedzkie smörgåsbord, jak i pyszny japoński ramen.  

Dla wielbicieli sztuki prawie na każdym kroku mamy różnego rodzaju galerie i pracownie. Mieliśmy tyle wolnego czasu, że choć koneserami nie jesteśmy, to kilka takich miejsc odwiedziliśmy. Jedną galerię nawet 2 razy, bo Ewcia uparła się, że spróbuje zrozumieć, co autor miał na myśli tworząc różne instalacje z kajaków, rowerów i innych przedmiotów codziennego użytku.

 Już kiedyś o tym pisałem, ale moim zdaniem łatwo dostępne, czyste i darmowe toalety są wyznacznikiem czy miasto jest przyjazne dla turystów. I Malmó jest idealnym tego przykładem. Toalet jest bardzo dużo, są schludne, mają papier i - co nie jest bez znaczenia - są bezpłatne.  

 A teraz krótkie podsumowanie. Spędziliśmy wspaniałe kilka dni (od poniedziałkowego popołudnia do piątkowego wieczoru) w bardzo spokojnej nadmorskiej miejscowości. Po raz pierwszy mogliśmy naprawdę się zrelaksować i nie pędzić martwiąc się, że jest jeszcze tyle do zobaczenia. Mieliśmy też dużo szczęścia do pogody (nieskromnie dodam – jak zwykle). Jeden dzień popadało, a przez większość dni piękne słoneczko, temperatura ok. 21 stopni i zero wiatru (nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem tak spokojne morze). Miejsce godne polecenia szczególnie dla tych co nie przepadają za zgiełkiem dużych miast. I już na sam koniec parę słów o cenach. Wszyscy wiedzą, że Szwecja do najtańszych nie należy. Ale nasi możnowładcy i galopujące ceny w kraju zadbały, żebyśmy nie doznali szoku odwiedzając Skandynawię. Bo oczywiście jest drożej, ale nie jest to 2 czy 3 razy drożej, jak niektórzy sądzą. W kawiarni możemy napić się kawy i zjeść bułeczkę z kardamonem za równowartość 30 zł, a w „fastfoodzie” można się najeść za 50 zł. Deser lodowy w TGI Fridays – 34 zł. Bardziej „wypasiony” obiad dla dwóch osób to będzie koszt od 150 zł. Za wstępy do muzeów zapłacimy od 15 do 80 zł za osobę, więc wcale nie tak drogo, a 24-godzinny bilet kolejowy między Malmó i Kopenhagą to koszt ok. 80 zł/osobę. Tak więc nerki nie musiałem sprzedawać, a udało się zobaczyć naprawdę dużo.

Gdybyście mieli jakieś pytania lub chcecie podzielić się swoimi odczuciami z Waszego pobytu w Szwecji to piszcie w komentarzach. A tym czasem, do następnej podróży!!!

sobota, 2 września 2023

Malmö i Kopenhaga 2023 - cz. 1

 Właśnie wróciliśmy ze Szwecji. „I cóż, że ze Szwecji” - zapytacie? To teraz zadajcie to samo pytanie, ale na głos. Jak nie poplątał Wam się język, to gratuluję i spieszę z odpowiedzią. Ale po kolei.

Już od dłuższego czasu myśleliśmy z Ewą o odwiedzeniu północy Europy. Marzy nam się przede wszystkim Islandia lub Wyspy Owcze, choć nie byliśmy do tej pory w żadnym nordyckim kraju.
Ostatecznie, na pierwszy wyjazd w tym kierunku padło na szwedzkie Malmö. Dlaczego?
Powód dość trywialny - trafiły się bajecznie tanie bilety (236 zł za dwie osoby w obie strony). Szczerze mówiąc już wątpiłem, że można jeszcze wyhaczyć tak tanie loty, ale da się. Oczywiście, bez dodatkowego bagażu i bez wyboru miejsca, ale z Ewą już umiemy spakować się nawet na 4-5 dni w dwa małe plecaki, a na krótkim locie wytrzymamy nie siedząc tuż obok siebie. Choć ostatecznie i tak zazwyczaj siedzimy razem. Już od dawna nie daję liniom lotniczym zarobić na wyborze miejsca, co oznacza, że miejsca są przydzielane losowo, i tak w tym wypadku Ewa dostała miejsce w 5. rzędzie a ja w 23. Ale siedzieliśmy razem w rzędzie 21. Jak? Ktoś mógłby nazwać to cwaniactwem, ja wolę słowo "spryt". Chyba już wcześniej dzieliłem się tym life hackiem, ale z chęcią przypomnę w skrócie jeden z wariantów. Otóż wchodzimy na pokład jako ostatni, gdy praktycznie wszyscy pasażerowie zajęli swoje miejsca. Niespiesznie przechodzę przez kabinę sprawdzając gdzie są wolne miejsca. I oto widzę cały rząd puściutki, jakby czekał na nas. Jeszcze tylko rzut okiem czy nikt spóźniony nie wsiada. A gdy słyszę personel pokładowy informujący kapitana „boarding complete”, to już z pełnym luzem zajmujemy upolowane miejsca.
Wracając do sedna, Malmö, choć nie jest na szczycie turystycznych celów marzeń, to ma dodatkowy atut, że leży tuż przy Kopenhadze, więc za jednym zamachem odwiedzimy również stolicę Danii.
Malmö (wym. malme) - położone na południu kraju - jest 3. co do wielkości miastem w Szwecji (liczy ok. 330 tyś mieszkańców – 2 razy mniej niż Wrocław, a powierzchniowo jest ok. 4 razy mniejsze od stolicy Dolnego Śląska) i ponoć jest „mało szwedzkie”, a bardziej europejskie (cokolwiek to znaczy). Ale to dobrze, że zaczynamy odkrywanie Skandynawii skromnie i stopniowo, a nie "z wysokiego c". A odkrywać dalej będziemy na pewno, bo już Wam zdradzę, że Malmö bardzo nam się spodobało i chcemy więcej!
Paradoksalnie jednak zacznę od Kopenhagi (żeby zachować chronologię zdarzeń), bo na drugi dzień po przylocie, w konsekwencji szybkiej analizy prognozy pogodowej, zdecydowaliśmy, że to będzie najlepszy czas. Jak wspomniałem, Kopenhaga znajduje się po drugiej stronie zatoki zaledwie 27 km od Malmö, do której dojedziemy w pół godziny pociągiem przez most nad Sundem, mierzący w sumie z wyspą i tunelem prawie 16 km długości i jest drugim co do długości mostem na świecie łączącym dwa państwa.
Od razu po wyjściu ze stacji uderza różnica w tych sąsiadujących miastach. Malmö – mimo nie tak małych rozmiarów – sprawia wrażenie cichego, sennego miasteczka, a Kopenhaga to od samego rana tętniąca życiem metropolia. Według wielu rankingu, to najszczęśliwsze miasto na świecie i myślałem, że zobaczę ludzi w euforii unoszących się kilka centymetrów nad ziemią, z tęczą wypływającą z ust przy każdym słowie, ale nic takiego nie zauważyłem. Lecz trzeba przyznać, że sprawiają wrażenie wyluzowanych i pozytywnych.
Natomiast to co zrobiło na mnie piorunujące wrażenie to ogrom wszelkiego rodzaju dwukółek. W życiu nie widziałem naraz tylu rowerów i rowerzystów. Pierwszy raz widziałem piętrowe parkingi dla jednośladów, rowerowe „autostrady” i niemal korek rowerowy: kilkudziesięciu rowerzystów czekających grzecznie w rządku na światłach. Mega! To tutaj (ale też w Szwecji) zobaczyłem jak popularny wśród cyklistów jest wynalazek, o którym tylko czytałem, mianowicie kołnierz będący poduszką powietrzą, która w przypadku wykrycia kolizji momentalnie napełnia się chroniąc głowę niczym miękki kask.
Miasto poprzecinane jest licznymi kanałami, więc postanawiamy je zwiedzić właśnie z poziomu wody, wykupując wycieczkę podczas której w godzinę opływamy z przewodnikiem centrum miasta wysłuchując interesujących opisów i historii. Przepływamy obok słynnej Małej Syrenki, ale też przez spokojną dzielnicę z „zaparkowanymi” łodziami mieszkalnymi. Możemy podziwiać nowy majestatyczny budynek opery miejskiej i stary dom, w którym żył i tworzył narodowy bajkopisarz Hans Christian Andersen. Przepływamy pod kilkunastoma mostami, a niektóre są tak niskie, że naprawdę łatwo dla nich dosłownie „stracić głowę”.
Następnie spacerek po centrum. Chcemy zobaczyć zmianę warty Gwardii Królewskiej pod kompleksem pałacowym Amalienborg. Uroczysta ceremonia odbywa się tylko raz dziennie – w samo południe. Przybywamy kilka minut wcześniej i dołączamy do oczekującego w napięciu tłumu turystów. Dokładnie o 12:00 w akompaniamencie niezrozumiałego pokrzykiwania z budynku wymaszerowała grupka gwardzistów w śmiesznych czapach zakrywających pół twarzy. Po chwili dołączyła druga grupka. Potuptali, poszurali, przetasowali się na placyku i część wróciła do budynku, a dwie małe grupki zostały stojąc naprzeciwko siebie. I stoją… My też stoimy nie wiedząc czy to już koniec. Czekamy kolejne 15 minut, ale nic się nie dzieje. Turyści wyraźnie rozczarowani i zdezorientowani powoli zaczynają się rozchodzić… Reasumując, jeśli jesteście w pobliżu o godzinie 12 i nie macie nic lepszego do roboty, to można obejrzeć, ale zdecydowanie nie rezygnowałbym z innych planów na rzecz tej atrakcji.
A atrakcji w mieście jest od groma. Dla fanów lunaparków jest słynny park rozrywki Tivoli, tuż przy głównym dworcu kolejowym. Oczywiście punktem obowiązkowym jest słynny port Nyhavn z kolorowymi domami, będący jedną wielką promenadą barów i restauracji. Jest muzeum Rekordów Guinnessa, jest wspomniany pomnik Małej Syrenki, który niestety może nieco rozczarować, bo na żywo nie robi wielkiego wrażenia. Mamy wartą odwiedzenia Rundetaarn, czyli okrągłą wieżę z platformą widokową, skąd możemy podziwiać wspaniałą panoramę miasta. Na górę nie wchodzimy po schodach, a po spiralnej rampie. Na szczycie znajduje się również najdłużej wciąż działające obserwatorium astronomiczne. Na mieście obowiązkowo próbujemy słynne duńskie hotdogi.
Z kulinariów szarpnąłem się nawet na burgera w Gasoline Grill, będącym na liście Bloomberga jako 27. najlepszy burger na świecie (szczerze mówiąc, doczytałem to dopiero post factum – po prostu spodobała mi się miejscówka, a duża kolejka oznaczała, że musi być dobre. Cena faktycznie była wysoka, ale myślałem, że po prostu takie są ceny w Danii… Cóż, ale warto było).
Z atrakcji mniej oczywistych, a dla mnie ważnych muszę wymienić sklepy muzyczne, bo cała Skandynawia muzyką stoi. Trafiłem do jednego typowo dla gitarzystów. Jak małe dziecko w sklepie z zabawkami nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Mówi się, że mężczyźni nie płaczą, ale mi łza zakręciła się w oku a kolana miękły.
Kopenhagi, jak i większości miast, nie da się ogarnąć w jeden dzień. Lecz lubimy zostawić sobie niedosyt, żeby może kiedyś tu wrócić.
To tyle na pierwszy post. W kolejny już tylko o Malmö, a dokładniej dlaczego nie był to typowy city break, o tym co warto zobaczyć, jak się po mieście poruszać, dlaczego jadłem robaki, i czy jest naprawdę tak drogo, że musiałem sprzedać jedną nerkę.

Malmö 2023 - cz. 2

Malmö cz. 2 (nieco długa, ale ostatnia – z wieloma praktycznymi informacjami) W pierwszym poście skupiłem się na Kopenhadze, ale teraz prz...

Popularne