Nie samą Saragossą człowiek żyje.
W rejonie Aragonii jest dużo ciekawych miejsc do zwiedzenia. Chcieliśmy zrobić sobie 1-dniową wycieczkę, max. 2 godziny jazdy od Saragossy. W planach była Pampeluna, ale akurat na ten dzień prognozy były wyjątkowo niekorzystne. Pojechaliśmy zatem na południowy-zachód. Najpierw urocze miasteczko Calatayud, z pięknymi murami obronnymi i ruinami zamku górującymi nad miastem. Wąskie i strome uliczki prowadzące do zamku stanowiły nie lada wyzwanie, żeby pokonać je autem. Zwykle w takich sytuacjach to tylko Ewa piszczała i zakrywając oczy błagała, abym porzucić plan takich ekstremalnych podjazdów, tudzież zjazdów i wciskania się w szczeliny 20 cm szersze od samochodu. Tym razem miałem w aucie stereo, gdyż mojej kochanej żonie wtórowała kochana córeczka. Okej, odpuszczam. Parkuję auto i ruszamy na pieszo pod górę. Jednak szybko się okazuje, że podejście będzie zbyt wymagające. Dodatkowo, zobaczywszy jak tą drogę pokonuje w zawrotnym tempie lokalna pani kierowca w starym VW golfie, dziewczyny postanowiły dać mi szansę. Po kilku minutach i kilku mocniejszych uderzeniach serca podziwialiśmy panoramę miasteczka budzącego się do życia. Zjeżdżamy do centrum i siadamy na kawkę i dodatkowo zamawiamy wspomniane już wcześniej churrosy z czekoladą. Pan nie może pojąć, że chcemy 1 porcję (4 szt.) na 3 osoby, więc przynosi cały półmisek chyba ośmiu. Na moje protesty, że chcieliśmy tylko cztery, macha ręką i zaczyna opowiadać, że to specjalna jego receptura z Kolumbii. Brzmi zachęcająco, ale zacząłem się obawiać czy to białe to na pewno cukier…
Nasz kolejny przystanek to Monasterio de Piedra – kompleks klasztorno-parkowy. Przepiękne miejsce, szczególnie jeśli chodzi o część parkową, która pełni rolę ogrodu botanicznego (mamy tabliczki z nazwami roślin – również po angielsku, co wcale nie jest oczywiste) oraz liczne wodospady, niektóre całkiem spore. Warto zabrać tu ze sobą coś do jedzenia i picia, bo to idealne miejsce na piknik, a żeby zwiedzić cały kompleks to potrzebowalibyśmy pewnie kilku godzin, więc sporo okazji, żeby zgłodnieć.
Tutaj dopiero było widać turystów z całego świata. Bilety do najtańszych nie należą, ale na pewno warto. Na plus: ogromny bezpłatny parking. Na minus: przyklasztorny bar. Nie dość, że ciężko się dobić, żeby cokolwiek zamówić, to dodatkowo jest drogo i słabo, więc – jak już wspomniałem – warto zabrać jedzonko ze sobą i zjeść na łonie natury.
Na ostatni dzień zaplanowaliśmy zwiedzanie Walencji. Przypominam, że to właśnie z tego miasta lecieliśmy i tu wypożyczaliśmy auto. Lot powrotny był dopiero po 21, więc przed nami cały dzień.
Po drodze jednak odbiliśmy nieco z trasy, żeby odwiedzić Albarracín – miasteczko, które w 2005 roku otrzymało tytuł najpiękniejszego miasta w Hiszpanii. Faktycznie, położenie na stromym zboczu, jakby wrośnięte w skałę oraz średniowieczna architektura robią piorunujące wrażenie. Byliśmy tu w poniedziałek rano, więc nie było turystów, a miasteczko dopiero budziło się do życia. Usiedliśmy na kawę i kontemplowaliśmy otaczające piękno i spokój.
Spokój, którego nie sposób doświadczyć w Walencji. Miasto to jest kompletnym przeciwieństwem Saragossy. Zatłoczone, głośne, pełne turystów, ale też bezdomnych i żebraków. Przebijanie się przez miasto autem to istna bitwa o przetrwanie, gdzie linie na jezdni są wyłącznie umowne i obowiązują tu prawa dżungli.
Niemniej, ma to swój urok. Osobiście bardzo lubię duże wielokulturowe miasta, ale muszę przyznać, że tutaj trochę mnie to przytłoczyło. Może to kwestia nagłej zmiany? Kilka dni w dość spokojnych okolicznościach, a tu nagle taki „strzał”.
Walencja jednak może się podobać. Znajdziemy tu piękny nowoczesny kompleks - będący wizytówką miasta – z budynkiem opery, muzeum nauki czy oceanarium. Stare miasto z licznymi zabytkami oraz oczywiście piękne szerokie plaże z drobnym piaseczkiem.
Oczywiście, mamy mnóstwo barów i restauracji do wyboru. To tutaj zdecydowaliśmy się skorzystać w jednej z restauracji z opcji dość popularnej w Hiszpanii, mianowicie „menú del día” (dosł. menu dnia). Chodzi o to, że w porze lunchu mamy w jednej dość przystępnej cenie zestaw składający się z „primer plato” czyli przystawki/pierwszego dania, „segundo plato” - dania głównego i „postre” – deseru, ew. napoju, jeśli na deser nie mamy miejsca. Zazwyczaj do wyboru są 2-3 opcje każdego z dań, a cena takiego zestawu aktualnie wacha się od 12 do 18 euro.
Niniejszym zamykam temat tej wycieczki. Mam nadzieję, że zachęciłem do zwiedzania nie tylko nadmorskich miejscowości Hiszpanii. Do następnego!
Więcej zdjęć do obejrzenia na Fb: