poniedziałek, 8 lipca 2024

Rowerem wzdłuż Odry do Świnoujścia cz. 2

 Dzień 2. (sobota)

Po wczorajszym przejechanym dystansie ok. 190 km wiemy, że do Świnoujścia dotrzemy dziś, a nie w niedzielę, jak zakładaliśmy pierwotnie. Zjadamy obfite śniadanie i już o 8 jesteśmy w drodze.
Najpierw odwiedzamy wyjątkowe miejsce, jakim jest Krzywy Las pod Gryfinem. Kilkadziesiąt sosen wygiętych w nienaturalny jednak bardzo podobny sposób. Las ma ok. 90 lat i jest kilka teorii jego powstania. Ja myślę, że to sprawka kosmitów (ponoć Antoni M. i Jarosław K. lubią odwiedzać to miejsce, właśnie ze względu na kosmiczną energię).
Do okolic Szczecina trasa nadal jest przyjemna. Później kończy się oficjalna trasa wzdłuż Odry i wpadamy na inną, którą planujemy objechać Zalew Szczeciński od zachodniej strony. Czemu tak? Bo jest więcej kilometrów 

A tak na poważnie, bo ponoć jest bardziej urokliwa od tej po polskiej stronie. Ale faktycznie jest dłuższa i niestety już nie tak świetna jak dotąd. Jest już sporo szutrów, za którymi mój współtowarzysz nie przepada. Nie jest też tak dobrze oznaczona, więc częściej muszę sprawdzać nawigację, a i z zasięgiem są problemy. Wynagradzają to jednak widoki i piękna pogoda, choć tego dnia słoneczko już mocniej przypiekało i musieliśmy wzajemnie się pilnować, żeby dobrze się nawadniać. Co kilka kilometrów jeden z nas krzyczał "Pijemy", co niestety nie oznaczało tego o czym myślicie. Choć nie będę ukrywał, że jak już zatrzymaliśmy się na obiad to i napój chmielowy pieścił nasze gardziełka.

Ponieważ rozkosznie pojechaliśmy nie najkrótszą trasą, ale bardziej krajoznawczą (ok, może też trochę pobłądziliśmy) to zamiast 120 km mieliśmy do celu ok.160 i to uwzględniając krótką przeprawę promem rowerowo-pieszym z Kamp do Karnin.

I właśnie "wisienką na torcie" trasy tego dnia (choć lepszym określeniem byłaby "zgniła oliwka na torcie") był ostatni fragment przed portem. Żeby zdążyć na ostatni prom o 16:00 musieliśmy wybrać skrót, który wskazał mi Google Maps. To nic, że inne aplikacje rowerowe nie pokazywały tej trasy, jedziemy! Mamy "zaledwie" 5 km do celu, ale koszmarnym duktem wysypanym luźnymi otoczakami. Ponieważ mam nieco szersze opony i lepsze ubezpieczenie, umawiamy się, że lecę pierwszy i spróbuję jakoś opóźnić prom. Te kilka kilometrów to była istna udręka - walka o życie i nie uszkodzenie roweru. Wpadam na przystań o 15:57, kupuję bilety (dość drogie, bo taka 10-minutowa przeprawa kosztuje 12,50 euro za osobę +rower). Kapitan kiwa do mnie, żebym już wsiadał, a ja krzyczę, że jeszcze czekam na "mein freude". Z lekkim opóźnieniem wpada Mariusz, niestety nie bez uszczerbku. Ucierpiało lekko jego kolanko, ale co gorsza, na tych wertepach stracił lampkę, po którą już nie miał czasu wrócić. Uczcijmy minutą ciszy lampkę Mariana, która dzielnie mu służyła przez tysiące kilometrów.

Gdybyśmy nie złapali tego promu, musielibyśmy nadłożyć blisko 40 km, a prognozy nie byly optymistyczne i choć do tej pory pogoda była dla nas bardzo łaskawa, to wieczorem miało się to zmienić.

Jako urodzony optymista wierzyłem, że zdążymy przed goniącą nas złowieszczą chmurą. I prawie się udało. O godz 18, zaledwie 7 km przed celem, gdy nie było gdzie się schronić, dopadł nas deszcz. Szybko tylko zabezpieczamy sakwy i jedziemy. Wkrótce jesteśmy cali mokrzy. Aha, ja oczywiście wiem czemu padało. Nasz kolega ze wspólnych rowerowych tras Velo Dunajec i dookoła Tatr, który tym razem nie mógł z nami jechać, z zazdrości mocno zaklinał niebiosa. "Dzięki, Mariusz..."

Jak już dojechaliśmy do Świnoujścia i wjechaliśmy na o dziwo opustoszałą plażę (parawanów też nie widziałem), deszcz odpuścił. Zrzuciłem sakwy z mojego dzielnego rumaka i zapoznałem go z morzem. Tak mu się spodobało (tak, mówię o rowerze), że chciał się pokąpać. Jednak nie umie pływać, więc tylko ja się zanurzyłem, a jemu została jazda z brodzeniem kółkami w morzu. To nic, że słona woda raczej elementom metalowym nie służy. Mój rower choć dzielny to niezbyt rozważny. Mam nadzieję, że spa jakie mu zafunduję po powrocie pomoże mi się zregenerować i rdza go nie nadgryzie.

Ten dzień kończymy wynikiem blisko 160 km. Zmęczeni, ale szczęśliwi.

W kolejnym, już ostatnim poście napiszę o Międzyzdrojach i początku słynnej nadmorskiej trasy R10.

























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nowegia kamperem – część 5 – ostatnia

Dziękuję wszystkim za pozytywny odzew i mobilizowanie mnie do dalszego pisania. Zanim przejdę do obiecanego podsumowania, kilka słów o ostat...

Popularne