środa, 10 lipca 2024

Rowerem wzdłuż Odry cz. 3

 Dzień 3. (niedziela)

Według pierwotnego planu miał to być dzień na dojazd do Świnoujścia, ale skoro dotarliśmy tu już poprzedniego wieczoru, to mieliśmy czas wolny. Mario, jak przystało na przykładnego męża, postanowił spędzić go ze swoją połówką (jak już wspomniałem, Gosia z młodzieżą przyjechała tu w piątek i czekała na nas: to wyjaśnia dlaczego mojemu przyjacielowi było tak spiesznie).
Ja postanowiłem jeszcze „pokręcić” na rowerze.
Ku mojemu oburzeniu, śniadanie w naszym hotelu było dostępne dopiero od 8:00 (tak, wiem że jest niedziela i tak, gdyby było dostępne od 5, pewnie poszedłbym o 5). Przed 9 już byłem gotowy, ale niestety miałem zaledwie 3 godziny do zwolnienia pokoju i wyruszenia na stację kolejową.
Postanowiłem odwiedzić położone kilkanaście kilometrów dalej Międzyzdroje, szczególnie że prowadził tam słynny szlak rowerowy R10, który ciągnie się wzdłuż wybrzeża od Świnoujścia aż po Hel.
W Świnoujściu trasa przyjemna, ale już za miejską przeprawą promową traci na uroku. Ale myślę sobie, zaraz będzie lepiej. Lecę ścieżką przy głównej drodze, ale zaraz odbija na wiadukt i już jest ładnie. Ale co to? Asfalcik się kończy i wjeżdżamy w las. Cóż, też może być ładnie, w sumie lubię jeździć po lesie. Lecz nie po takich koszmarnych nawierzchniach jak te. Momentami mam przebłyski z dnia poprzedniego – Maniek by tego nie zniósł. Gdyby nie dość częste oznakowanie trasy to byłbym pewny, że zbłądziłem. Chyba rozpieściły mnie niemieckie asfaltowe dróżki, bo męczę się na tych pozornie zwykłych leśnych duktach. Nagle migną mi mały znak wskazujący odbicie do „nowego odcinka R10”. Zwątpiłem, bo wyglądało jakbym miał przebić się przez zabłoconą piaszczystą wydmę. Podjechać nie podjadę, ale wprowadzam rower zbierając do butów 2 kilo piachu. Ale jak już dotarłem na górę, moje serduszko się uradowało, bo oczom mym ukazała się piękna utwardzona dróżka na szczycie wydmy z laskiem po prawej i plażą oraz morzem po lewej, tylko nieznacznie przysłoniętym sporadycznie przez rzadką roślinność. O to chodziło! Właśnie tak sobie wyobrażałem tą trasę. Radość nie trwała jednak długo, a dokładnie to baaardzo krótko, bo jakieś 2 kilometry. Jestem zatem w Międzyzdrojach, które zupełnie nie są przygotowane na ruch rowerowy. Brak ścieżek, a droga wzdłuż głównego deptaku jest jednokierunkowa i bardzo wąska.
Niestety ten kurort kolejny raz mnie rozczarowuje (wiem, że ma wielu zwolenników, ale ja do nich nie należę). Żeby nie było, że jestem całkowicie uprzedzony do polskich nadmorskich miejscowości – Świnoujście bardzo mi się podoba i gorąco polecam.
Opuszczam więc Międzyzdroje, ale nie chcę wracać tą samą trasą, więc jadę główną drogą. Niestety to też nie jest dobry wybór, bo choć jezdnia przez większą część ma wydzielony pas dla rowerów, to nie jest to ani komfortowe ani urokliwe. Z utęsknieniem wjeżdżam do miasta i mogę odetchnąć. Mam jeszcze z pół godziny, więc przez promenadę lecę w stronę granicy niemieckiej. Szeroka ścieżka rowerowa, mimo coraz większego ruchu pieszo-rowerowego, nadal jest przyjemna do pokonania. Szybka fota przy bramie granicznej i po chwili jestem na molo w niemieckim Ahlbeck. Byłem tu już wcześniej, ale niezmiennie zachwyca mnie ta mała miejscowość, zwłaszcza architekturą i wyjątkowym klimatem, tak różnym od pobliskich polskich miast.
Z żalem wracam do hotelu na szybki prysznic, przepranie i pakowanie sakw. Pozostaje lekki niedosyt, ale trzeba złapać pociąg.
Dziś przejechałem 50 km, co w sumie daje prawie 400 km w 2 i pół dnia. To mój rekord, a czuję że nie jest to granica moich możliwości. Co prawda na drugi dzień mam problem z chodzeniem, szczególnie po schodach, ale jechać mógłbym dalej.
Podsumowując, bardzo polecam szlak rowerowy Nysa-Odra, nawet dla nieprawionych rowerzystów. Można go sobie dowolnie dawkować w zależności od możliwości czasowych i wydolnościowych, ale dzięki głównie płaskiemu ukształtowaniu terenu jest do przejechania dla każdego. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić to stosunkowo niewielka ilość wiat mogących dać schronienie w razie deszczu lub przed palącym słońcem. Zdarzały się odcinki nawet wielu kilometrów na otwartej przestrzeni, gdzie nie widziałem miejsca, gdzie możnaby się schować np. przed ulewą.
Na zakończenie chciałbym szczególnie podziękować mojemu Przyjacielowi, współtowarzyszowi tej wyprawy, bo to on – nomen omen – wkręcił mnie w rower. To przez niego 4 lata temu kupiłem rower i mi się spodobało. To on pokazał mi, że można z tego czerpać radość. Dzięki, Mario!
Podziękowania dla Gosi za powitanie w Świnoujściu i zorganizowanie nam super miejscówki na nocleg. No i oczywiście wielkie nieskończone podziękowania dla mojej kochanej i wspierającej Żony, która też złapała bakcyla rowerowego i coraz trudniej jej mnie puszczać, bo też chciałaby ze mną jechać. Kochanie, uroczyście przy świadkach obiecuję, że pojedziemy razem na wyprawę rowerową.
A tym czasem ja szykuję się do naszej wakacyjnej niezwykłej podróży – już niebawem na pewno będziecie mogli o tym poczytać!















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nowegia kamperem – część 5 – ostatnia

Dziękuję wszystkim za pozytywny odzew i mobilizowanie mnie do dalszego pisania. Zanim przejdę do obiecanego podsumowania, kilka słów o ostat...

Popularne