poniedziałek, 13 maja 2024

Teneryfa 2024 - cz. 2

Po wstępie w części 1 i kilku (mam nadzieję praktycznych) wskazówkach, przechodzimy do tego co można zobaczyć na wyspie.

Gdziekolwiek zaczniecie wyszukiwać informacje o atrakcjach na Teneryfie, niewątpliwie jedną z pierwszych jaką znajdziecie będzie Loro Parque, co z hiszpańskiego można przetłumaczyć jako Park Papug. Jest to prywatny ogród zoologiczno-botaniczny, który powstał właśnie z myślą o papugach (nadal jest to główna domena parku), choć teraz może bardziej jest znany z pokazów lwów morskich, delfinów i potężnych orek. Niestety wokół Loro Parque jest też wiele kontrowersji, a okresowo zdarzają się protesty obrońców praw zwierząt, którzy twierdzą, że niektóre zwierzęta, szczególnie właśnie orki, są źle traktowane i trzymane w nieodpowiednich warunkach. W przeszłości zdarzały się również wypadki podczas pokazów. Z kolei władze parku na każdym kroku starają się pokazać ile dobrego robią dla ratowania wielu zagrożonych gatunków. Jednak co zrobiło na mnie wrażenie: ogród jest niewiarygodnie zadbany. Wygląda jak nowy, a przecież ostatnio obchodził swoje 50-lecie. W wielu rankingach jest na pierwszym miejscu, a wg. TripAdvisor w 2014 r. zajął 3. miejsce wśród ogrodów zoologicznych na całym świecie! Jestem więc wewnętrznie rozdarty, ale muszę przyznać, że bardzo mi się podobało i bawiłem się jak małe dziecko. Ewa początkowo była sceptycznie nastawiona, ale w rezultacie też jej się podobało.
Kolejne atrakcje są mniej kontrowersyjne, albo przynajmniej nic mi o żadnych kontrowersjach nie wiadomo.
El Teide
Wspomniałem już o wulkanie Teide, który poniekąd wpływa na klimat i pogodę na całej wyspie. Liczy sobie niewiarygodne 3715 m n.p.m. i jest najwyższym szczytem w całej Hiszpanii. Dla porównania przypomnę tylko, że najwyższy szczyt Polski to Rysy ze skromnymi 2499 metrami. A tutaj mamy górę „wyrastającą” praktycznie prosto z morza. Dla fanów gór i zapierających dech widoków, pozycja obowiązkowa. Jeśli lubicie piesze wędrówki, macie odpowiednie buty i wystarczająco dużo czasu, możecie pokusić się o wejście na szczyt samodzielnie. Z parkingu przy dolnej stacji kolejki (na wysokości ok. 2500 m) wspinaczka zajmuje ponoć ok. 3-4 godziny (zapewne powrót nieco krócej). Dla turystów nie mających tak dużo czasu, lecz posiadających nadwyżkę gotówki, dostępny jest wjazd (i zjazd) kolejką gondolową. Ceny za przejazd w obie strony zaczynają się od 40 euro / osobę. Warto wykupić bilet z wyprzedzeniem, bo ilość miejsc jest bardzo ograniczona.
Górna stacja znajduje się na ok. 3550 m n.p.m. i mamy stąd 3 krótkie trasy do wyboru. Lecz tylko jedna z nich prowadzi na sam szczyt i aby nią wejść trzeba mieć przepustki. Są one bezpłatne, ale mocno limitowane i musimy się o nie ubiegać przez internet z odpowiednim wyprzedzeniem. A przy wejściu na szlak są bardzo skrupulatnie sprawdzane wraz z dokumentami. Strażniczka również nas poinstruowała, żeby nie zbaczać z trasy, nie zabierać kamieni, i co najważniejsze: nie wchodzić do krateru (sic!) – dobrze, że to podkreśliła, bo już się rozpędzałem… „Dochodzicie na skraj krateru przy łańcuchu i wracacie! Rozumiecie? Macie tylko godzinę! Za godzinę macie być z powrotem! Rozumiecie?” – prawie wykrzykiwała. Za godzinę? Patrzę na pozostające niecałe 200 m w górę i myślę: „Przecież my to ogarniemy w 20 minut”. Nic podobnego. Dopiero teraz uświadamiamy sobie, że tu nie oddycha się tak samo. Zaczynamy się wspinać po wąskiej i kamienistej ścieżce i okazuje się, że szybko łapię zadyszkę i musimy co kilkadziesiąt kroków robić przerwy. Chciałbym powiedzieć, że przystajemy, żeby podziwiać widoki – niewątpliwie spektakularne, ale prawda jest taka, że musimy odpocząć. Kiedy w końcu docieramy na szczyt wulkanu mija prawie 40 minut. Mimo dość niskiej temperatury na tej wysokości (podejrzewam, że ok. 12-15 stopni), czuć gorąc bijący z pomiędzy skał wraz z wydobywającą się parą o charakterystycznym zapachu siarki. No i ten widok… Na południe widać ocean i skaliste wybrzeże wyspy. Na północ widok przesłania gęsta kołderka białych chmur, których o dziwo tego dnia rano nie było, gdy wyruszaliśmy z hotelu i pierwszy raz od naszego przyjazdu mogliśmy go podziwiać z drogi w całej okazałości. Kilka godzin później wszystko się zmieniło. Ale to też ma swój klimat – bo jak często możemy patrzeć na chmury z góry?
W drodze powrotnej, mniej więcej na wysokości 2000 m n.p.m. ze słonecznej aury wjeżdżamy prosto w chmurę. Dość surrealistyczne przeżycie. Zaczyna lać. Po ok. pół godzinie, na wysokości 1000 m zostawiamy chmurę nad sobą, choć jeszcze przysłania nam słoneczko i nieco kropi, ale w oddali już widzimy następne miasteczko skąpane w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca.
To mi przypomniało o kwestii pogody na Teneryfie. Nie sprawdzajcie pogody i nie pytajcie jaka jest lub będzie, bo to ogromnie trudne pytanie, a nawet najlepsze aplikacje nie sprawdzają się w perspektywie dłuższej niż kilka godzin. Ładna pogoda po prostu jest. Jak nie tu, to kilka kilometrów dalej. Jak nie teraz, to za kilka minut lub godzin. Zmienia się tak dynamicznie, że nawet nasi górale by tutaj wymiękli.
Oprócz wspinaczki na wulkan, na wyspie znajdziecie mnóstwo miejsc do wędrówek, np. na wschodzie góry Anaga z oszałamiającymi widokami zielonych wzgórz lub na zachodzie wąwóz Masca. Aby wejść do tego ostatniego również trzeba mieć bezpłatne wejściówki oraz odpowiednie obuwie trekkingowe. Ponoć bardzo dokładnie sprawdzają stan bieżnika. Trasa, z tego co czytałem, wymagająca, czasochłonna i dla wprawionych piechurów.
My tylko odwiedziliśmy piękną wioskę Masca, gdzie zaczyna się rzeczony wąwóz, wypiliśmy po kawce na tarasie z widokiem niczym na Machu Picchu (wiem, przesadzam) i ruszyliśmy dalej krętymi i wąskimi drogami, gdzie Ewa nie raz zapiszczała zakrywając oczy dłońmi i strofując mnie, żebym jechał wolniej. To nic, że chyba szybciej bym pchał to auto, Ewcia stwierdziła, że to i tak za szybko...
W kolejnym ostatnim już poście napiszę o innych urokliwych miejscach, o tym co można zjeść i wypić, czy można się nauczyć hiszpańskiego w miesiąc, oraz o „teneryfskim” sacrum i profanum.
































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nowegia kamperem – część 5 – ostatnia

Dziękuję wszystkim za pozytywny odzew i mobilizowanie mnie do dalszego pisania. Zanim przejdę do obiecanego podsumowania, kilka słów o ostat...

Popularne