wtorek, 14 września 2021

Santorini, Grecja 2021 - cz. 2

Santorini to było jedno z marzeń mojej Żony, a od czego są mężowie jak nie od spełniania marzeń swoich żon? Przynajmniej tak mi Ewa całe życie powtarza, więc chyba tak musi być...

Rok temu, podczas pobytu na Krecie moja lepsza połówka mocno naciskała, żebyśmy skorzystali z wycieczki fakultatywnej i popłynęli na Santorini. Niestety oznaczałoby to wielogodzinną podróż autokarem i promem, a ostatecznie zaledwie kilka godzin na wyspie. Do tego proponowana cena była kosmiczna. Obiecałem, że w niedalekiej przyszłości zabiorę Ją na tą wyspę celebrytów i obietnicy dotrzymałem szybciej niż myślałem. Od czasu do czasu przeglądam strony z tanimi lotami (pisałem już o tym w jednym z poprzednich postów). Szczególnie cenię sobie opcję, gdzie wybieram lotniska, z których mogę lecieć (niestety Wrocław ma bardzo ubogą siatkę połączeń), zakres dat (nawet kilka miesięcy) i klikam: „Take me anywhere”. Czasami może nam się trafić niedrogie połączenie do miejsca, którego nawet nie rozważaliśmy, albo nie planowaliśmy w tym czasie. Ale jak się trafia okazja, to trzeba korzystać. Nie inaczej było w moim przypadku. Santorini jest droga i bałem się, że będzie zbyt droga, ale okazuje się, że po szczycie sezonu loty są w przyzwoitych cenach, a hotel i wynajem auta to znalazłem wręcz w zadziwiająco okazyjnej cenie.

Dodatkowo, zaplanowałem to w tajemnicy i wręczyłem Ewie w lipcu jako urodzinowy prezent. Zupełnie przypadkiem data samego wyjazdu przypadła na okolicę moich urodzin... (zresztą podobnie zupełnie przypadkiem w zeszłym roku w moje urodziny byliśmy w Monako, co również było prezentem dla Ewy). Oczywiście, Ewcia od razu mnie przejrzała, ale przynajmniej ma z głowy prezent dla mnie.

Wspomniałem o okazyjnej cenie za hotel, ale co to znaczy? Konkretnie to znaczy 240 euro za 4 noclegi dla 2 osób ze śniadaniami w bardzo przyjemnym hoteliku w greckim klimacie. Chyba nieźle. Byłbym szczęśliwy, gdybym częściej mógł znaleźć noclegi w takiej cenie i w takim standardzie. Śniadania były skromne – powiedziałbym w typowo południowym stylu – czyli raczej na słodko, ale głodni nie wychodziliśmy. A stosunek jakości do ceny bardzo korzystny. Lokalizacja pod kątem zwiedzania też dobra. Początkowo szukałem noclegu blisko plaży, ale zupełnie nie miałoby to sensu, bo byliśmy nastawieni na podróżowanie i eksplorowanie wyspy, ale plaże też zaliczyliśmy – wspomnę o tym nieco później.

Szukając hotelu warto dopytać o parking, bo to jest bolączka większości miejscowości na wyspie. Zwłaszcza w najpopularniejszej Oia, znalezienie w miarę bezpiecznego miejsca do zaparkowania, gdzie szansa oberwania lusterek i obtłuczenia auta była mniejsza niż 90% stanowi nie lada wyzwanie. Po godzinie 18, kiedy wszyscy turyści z wyspy (i mam wrażenie że również jeszcze z miliona okolicznych wysp) postanawia zjechać do tej mekki instagramer'ów na sesję przy zachodzie słońca, jedyne co zostaje to wcisnąć auto milimetry od przepaści licząc, że hamulec ręczny wytrzyma.

W sumie nie powinienem narzekać na tłumy turystów oblegających takie miejsca, bo sami byliśmy takim turystami. Ale my daliśmy się złapać w tą pułapkę tylko raz. Na inne wieczory wybieraliśmy dużo spokojniejsze i luźniejsze miejsca z równie pięknym widokiem na zachodzące słońce.

Pamiętajcie, że mówimy o wrześniu, już po szczycie sezonu, gdzie w restauracjach nie ma problemu ze stolikami, w hotelach jest dużo wolnych pokoi, a i w sklepach jest luźno. Mimo to, parkingi są zawalone pod przysłowiowy korek. Rozmawiając z „tubylczynią” pytałem jak jest z parkowaniem w szczycie sezonu, odpowiedziała tylko „You can imagine.” No ale właśnie nie potrafię sobie tego wyobrazić. Wtedy chyba faktycznie zostaje tylko skuter albo komunikacja miejsca, ew. zostawiać auto na rogatkach i pieszo 2-3 km do miasteczka.

Wywołane już przeze mnie najbardziej rozpoznawane i obfotografowane miasto Oia (czyt. Ia) najlepiej zwiedzić rano. Wtedy większość jeszcze odsypia nocne imprezy i można spokojnie pospacerować i zrobić kilka zdjęć nie czekając godziny w kolejce, aż kilka osób przed tobą skończy swoją sesję w najlepszym punkcie widokowym. Oia ma praktycznie jedną wąską alejkę wzdłuż całej miejscowości, od której jeszcze węższymi przesmykami możemy wyjrzeć nad krawędź klifu nad dachami domów (choć to raczej już tylko hotele, apartamenty i restauracje), skąd właśnie mamy te wszystkie piękne zdjęcia.

Fira, stolica wyspy i większa miejscowość, nie ustępuje widokami a oferuje dużo więcej przestrzeni i uliczek do eksploracji. To tutaj też znajduje się stary port, z którego wypływają stateczki do gorących źródeł i na wulkan. Ale port położony jest prawie 300 metrów niżej i nie ma tam dojazdu samochodem, co oznacza, że trzeba zejść po blisko 600 schodach. Inną alternatywą jest transport na osiołkach (tak przynajmniej je reklamowali, ale mimo że z biologii orłem nie byłem, to wiem że były to głównie muły a nie osły). Jest jeszcze jedna opcja: kolejka linowa. Nie chcieliśmy męczyć biednych zwierzątek, więc zeszliśmy na pieszo, a z powrotem wjechaliśmy właśnie gondolą.

O wycieczce na wulkan i innych atrakcjach wyspy będzie w kolejnym poście.


Oia:








Fira:





Nasz hotel:








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Malmö 2023 - cz. 2

Malmö cz. 2 (nieco długa, ale ostatnia – z wieloma praktycznymi informacjami) W pierwszym poście skupiłem się na Kopenhadze, ale teraz prz...

Popularne