poniedziałek, 13 września 2021

Santorini, Grecja 2021 - cz. 1

Jeśli planujecie swoją pierwszą podróż do Grecji, to NIE JEDŹCIE na Santorini...

Dlaczego? Zaraz wyjaśniam, lecz na początek ważna uwaga.

W tym poście nie będę nawet obiecywał, że postaram się nie rozpisywać. W ciągu tych pięciu dni doświadczyliśmy tylu niesamowitych wrażeń, którymi chciałbym się z Wami podzielić, że krótko nie będzie. Jakby co, ostrzegałem :)

A teraz do rzeczy.

Właśnie sobie podliczyłem, że wcześniej byłem w Grecji 7 razy, z czego raz 1,5 roku, i miałem okazję zobaczyć wiele różnych miejsc, w tym kilkanaście wysp i wysepek. Kraj jest bez wątpienia piękny i gdziekolwiek pojedziecie znajdziecie urokliwe miejsca, ale jeśli na pierwszy raz wybierzecie Santorini to łatwo można sobie wyrobić opinię, że tak wygląda cała Grecja i kolejne podróże mogą nieco rozczarować.

Szczególnie, że nawet eksperci od marketingu próbują nam to wpoić. Weźcie dowolną etykietę greckiej oliwy, sera feta czy jogurtu, lub wygooglujcie obrazy pod hasłem „Grecja”, a na 99% zobaczycie zdjęcia właśnie z Santorini.

Ilość i zagęszczenie widoków wywołujących efekt „wow” jest niewiarygodna. Gdzie się nie obrócisz szczęka opada, a ręka samoczynnie sięga po aparat, żeby uwiecznić tę zapierającą dech w piersiach scenerię na nieco dłużej. Oczy łapczywie pochłaniają to piękno a serce krzyczy: trwaj chwilo…

Do tej pory miałem dylemat z jednoznaczną odpowiedzią na pytanie o najpiękniejsze miejsce jakie odwiedziłem. Teraz już chyba wiem. Szkoda, bo to trochę banalne. Jest to jeden z najbardziej obleganych turystycznie rejonów i wręcz miałem nadzieję, że jest nieco przereklamowane, a ja mógłbym wskazać inne miejsce, bardziej oryginalne. Ale cóż, Santorini mnie oczarowała i nie będę się bronił.

Charakterystyczne białe kapliczki z błękitnymi kopułami i białe domki z niebieskimi okiennicami są obecne w wielu miejscach w Grecji, ale tutaj wrażenie jest spotęgowane poprzez lokalizację na stromych zboczach Caldery (wyjaśnię później) i kontrast z czarnymi skałami wulkanicznymi.

Zanim do końca rozpłynę się nad walorami estetycznymi, kilka faktów:

Santorini leży w archipelagu Cyklad i, jeśli wierzyć Wikipedii, ma powierzchnię zaledwie 76 km2. Liczba stałych mieszkańców to ok. 15 tys. Ciekawa jest historia tworzenia i ewolucji wyspy, która de facto jest wulkanem, ale o tym później.

Dzięki swojemu kompaktowemu rozmiarowi wszędzie jest blisko. Z jednego końca wyspy (Akrotiri) na drugi (Oia) dostaniemy się autem w 45 minut (trwa to aż tyle, mimo że cała trasa wynosi niecałe 30 kilometrów, bo większość drogi pokonamy na 1. lub 2. biegu). Wąskie drogi i liczne oraz bardzo strome podjazdy oznaczają, że rzadko mamy okazję wrzucić „trójkę”. Biedne autko pewnie nigdy w swoim wyspiarskim życiu nie doświadczyło podróży na piątym biegu. Prędkości powyżej 60 km/h są niemal egzotyką. Ale przecież nie o prędkości tu chodzi, a o napawanie się pięknem krajobrazu, a temu właśnie służą strome podjazdy i zjazdy krętymi wąskimi drogami nad stumetrowymi przepaściami. To znaczy, ja się napawałem widokami, ale niektórzy wolą zasłaniać oczy i krzyczeć: „Proszę, zwolnij!” „Nie rozglądaj się!” „Patrz na drogę”, ale przecież ja drogę już widziałem, a widoków wokół jeszcze nie.

Choć czytałem, że turyści polecają transport publiczny i faktycznie widziałem sporo przystanków autobusowych (samych autobusów już tak dużo nie widziałem), to moim zdaniem samochód świetnie się sprawdza do spontanicznego zwiedzania wszelkich zakamarków wyspy. Szczególnie, że można wypożyczyć autko w naprawdę atrakcyjnej cenie (szczególnie w porównaniu z Sardynią, gdzie za 1 dzień zapłaciłem tyle co tutaj bym zapłacił za 3. Inną bardzo popularną alternatywą są ATV (quady), co szczerze mówiąc bardzo mnie zaskoczyło. Oczywiście, fajnie jest puścić się quadem w teren na parę godzin, ale całodniowe zwiedzanie w pełnym słońcu i niestety tumanach kurzu, jakoś do mnie osobiście nie przemawia (może się starzeję), ale jak wspomniałem, jest to zadziwiająco popularne i mnóstwo turystów właśnie taki sposób transportu wybiera. Jest też opcja skuterów i buggy. Na rowerach udało mi się policzyć dosłownie 5 twardzieli (czytaj: wariatów). Pełen szacun, bo pomijając warunki atmosferyczne (słońce i mocny wiatr) oraz wspomniane strome podjazdy, kierowcy delikatnie mówiąc nie grzeszą troską o innych uczestników ruchu. Innymi słowy: drogi na południu Europy (nie wyłączając Santorini) to arena gladiatorów, ociekająca od męskiego testosteronu (nawet w wydaniu kobiet), gdzie nie ma skrupułów dla mniejszych i słabszych – walczysz lub giniesz... Aż chciałbym zakrzyknąć: This is Spartaaaa!!! Naturalnie nieco przesadzam, ale trzeba mieć oczy dookoła głowy i pełne ubezpieczenie :)

Ponieważ byliśmy tylko we dwoje wybrałem opcję najmniejszego autka i dostaliśmy prawie nowiutkiego Fiata 500. Urocze i fajne autko tylko niestety bez regulacji wysokości siedzenia. Nie jestem jakiś wyjątkowo wysoki, ale żeby nie szorować czołem o dach i żeby wsteczne lusterko nie zasłaniało mi otaczających krajobrazów (no i żebym widział trochę drogi), to za każdym razem wsiadając musiałem sobie praktycznie łamać kręgosłup i siedzieć w pozycji prawie półleżącej. Teraz byłoby fajnie jakby ktoś z Was mi napisał, że w tym aucie jest regulacja fotela, której ja nie znalazłem (a szukałem) i moja wątpliwa gimnastyka była zupełnie niepotrzebna. Ale taki dyskomfort to nic, bo czego się nie robi dla takich widoków.

W temacie transportu warto również wspomnieć o cenie paliwa (żeby nie było tak różowo). Tutaj niemiła niespodzianka, bo za litr benzyny 95 musimy zapłacić prawie 2 euro. Nie mało, ale też nie ma co przesadnie dramatyzować, bo dzięki niedużym odległościom, aż tak wiele tego paliwa nie spalimy. My w ciągu tych prawie pełnych 5 dni przejechaliśmy niecałe 300 km, a zjechaliśmy ją wzdłuż i wszerz.

Ale o tym co zwiedziliśmy napiszę w kolejnym poście.

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Malmö 2023 - cz. 2

Malmö cz. 2 (nieco długa, ale ostatnia – z wieloma praktycznymi informacjami) W pierwszym poście skupiłem się na Kopenhadze, ale teraz prz...

Popularne