czwartek, 10 września 2020

Lazurowe Wybrzeże - cz. 3 (Monako)

 Wrześniowy City Break cz. 3

Monako
Zgodnie z zapowiedzią, dziś chciałbym się z Wami podzieli naszymi wrażeniami z odwiedzin w drugim co do wielkości (zaraz po Watykanie) państwie świata.
W Monako najwyraźniej bardzo lubią i szanują Polskę, bo na każdym kroku widać polskie flagi. Wprawdzie powieszone do góry nogami, ale ja im wybaczam.
Powierzchnia zaledwie 2 km kwadratowych oznacza, że cały kraj można przejść na pieszo w ciągu paru godzin. Liczne strome uliczki są wyposażone w schody ruchome, co znacznie ułatwia zwiedzanie. Cóż, nie na tyle, żebyśmy faktycznie chcieli cały przejść na pieszo, więc w ramach oszczędności czasu (nie z lenistwa, naturalnie) wybraliśmy inną opcję, mianowicie autobusy typu „Hop On-Hop Off”. Są to „piętrusy” z odkrytym dachem jeżdżące wyznaczoną trasą z 12 przystankami przy najważniejszych atrakcjach turystycznych tego państwa-miasta. Można wielokrotnie przejechać całą trasę i dowolną ilość razy wsiadać i wysiadać. Autobusy kursują co 15 minut. Dodatkowo otrzymujemy słuchawki, przez które możemy wysłuchać opisy różnych atrakcji i historii miasta w jednym z ośmiu języków. Pewnie Was zaskoczę, ale polska wersja językowa jest niedostępna. Ja chwilę wahałem się między wyborem wersji chińskiej a angielskiej. Ostatecznie wybrałem tą drugą, w końcu dobrze byłoby coś zrozumieć.
Historia tego państewka jest zarówno bogata jak i burzliwa. Do połowy XIX w. Monako było w zapaści finansowej, gdzie głównym źródłem dochodu był eksport cytrusów. Dzięki pomysłowi księcia Karola III, który postanowił zainwestować w budowę kasyn, Monako szybko się wzbogaciło i do dziś uchodzi za stolicę hazardu. A potomni chcąc uczcić tak znakomitego władcę jedną z dzielnic nazwali Monte Carlo, czyli Góra Karola.
A propos kasyna. Nigdy wcześniej w żadnym nie byłem, bo przecież pierwszy raz powinien być „special”. Więc jak próbować hazardu to gdzie jak nie w Monte Carlo. Zdjęć ze środka kasyna nie mam, gdyż w środku obowiązuje całkowity zakaz fotografowania i kamerowania. Nawet wyciągając z kieszeni telefon bałem się czy nie zostanę obezwładniony przez panów w garniturach postury i postawy godnej ochrony samego prezydenta. Sale są wypełnione przede wszystkim różnego rodzaju automatami z kolorowymi migającymi wyświetlaczami. Sądząc po wieku grających w nie osób (głównie pań), myślę, że jeszcze mam ze 30 lat, żeby się wkręcić w ten typ rozrywki. Ja chciałem poczuć adrenalinę kontaktu z prawdziwym krupierem i innymi graczami. Przemykam więc między emerytami szukając stołów do gry. Są: ruletka, poker, black jack. Postanowiłem rozbić bank przy stole do Black Jack'a. Musiałem trochę odstać, bo wszystkie miejsca były zajęte, a panowie (tutaj dominowała płeć brzydsza – w różnym przedziale wiekowym) nie spieszyli się z odejściem. Dało mi to jednak cenny czas na naukę obowiązujących reguł gry i manier przy stole. Nie obyło się jednak bez małego faux pas na początku, gdy podniecony moim pierwszym razem, rzuciłem tylko jeden 5-eurowy żeton zapomniawszy, że minimalny bid do każdego rozdania to 10 euro. Ale co mi tam, przecież przeznaczyłem na tą partię całe 50 euro, chyba posiedzę tu całą noc. Wcale mnie to nie deprymowało, że inni gracze obok mnie rzucali setkami euro... No cóż, wbrew pozorom, wcale tak szybko nie skończyłem. Można powiedzieć, że karta mi szła. Zacząłem wygrywać. Oczywiście obstawiałem bezpiecznie, więc i wygrane nie były kolosalne, ale jak to mówią grosz do grosza... i masz dwa grosza. Tak czy owak, jak wytrawny gracz założyłem sobie kwotę, kiedy odejdę od stołu. Skromna dwukrotność zainwestowanej kwoty mnie usatysfakcjonuje. Kiedy po kilku „ups and downs” udało mi się przekroczyć zaplanowany próg 100 euro grzecznie poprosiłem o „cash out” i dumny z mojej silnej woli idę do czekającej przy stoliku Ewy i informuję o wielkiej wygranej, na co moja kochana żona pyta: „To czemu nie grałeś dalej?”. Dzięki za wsparcie, Słoneczko.
Ponieważ Monako słynie również ze sportów motorowych, w tym corocznych wyścigów Formuły 1, chciałem zobaczyć na własne oczy najsłynniejszy zakręt Grand Prix Monte-Carlo, mianowicie Fairmont Hairpin. Udaliśmy się również obejrzeć kolekcję pojazdów Księcia Monako. Cudowna wystawa kilkudziesięciu aut, obejmująca auta zarówno z początku XX wieku i najnowsze bolidy F1. Czułem się jak dziecko w sklepie z zabawkami. Oczy mi się świeciły a twarz tak mi się cieszyła, że gdyby nie uszy to miałbym uśmiech dookoła twarzy.
Naturalnie w Monako znajdziemy jeszcze mnóstwo inny atrakcji, jak liczne muzea, w tym Muzeum Oceanograficzne, Pałac czy piękne ogrody. Ludzie są wyluzowani i pomocni. Jeden przemiły monakijczyk najwyraźniej wracający z joggingu, jak zobaczył, że na chwilę przystanęliśmy rozglądając się za znakami, od razu zapytał czego szukamy i zaproponował, że nas podprowadzi. Przy okazji uraczył nas przemiłą rozmową opowiadając o okolicy i swojej żonie.
Na koniec tego postu jeszcze jedna praktyczna informacja: do Monako kursuje z Nicei podmiejski autobus nr 100, a koszt, identycznie jak w przypadku przejazdów po mieście, wynosi 1,50 euro.
Następny post będzie już za pewne ostatnim i opowiem Wam co jeszcze widzieliśmy w Nicei i okolicy.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Malmö 2023 - cz. 2

Malmö cz. 2 (nieco długa, ale ostatnia – z wieloma praktycznymi informacjami) W pierwszym poście skupiłem się na Kopenhadze, ale teraz prz...

Popularne