poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Grecja, Kreta w czasie pandemii - cz. 2

 Zgodnie z obietnicą przedstawiam ciąg dalszy moich wakacyjnych opowieści.

Wspomniałem już o zauważonych przeze mnie różnicach w funkcjonowaniu restauracji hotelowych w okresie pandemii. Inne różnice to np. fakt regularnego odkażania leżaków i stolików przy basenie po opuszczeniu danego miejsca przez delikwenta (o ewentualnej skuteczności spryskaniem leżaka niewiadomym mi płynem się nie wypowiadam). Aha, obsługa hotelowa nie sprząta pokoi każdego dnia. Do wyboru mamy sprzątanie co 3 dni lub w ogóle. Szczerze mówiąc, początkowo nie wiedziałem czemu ma to służyć. Domyślam się, że w pewien sposób ma to ograniczyć ryzyko kontaktu obsługi z gośćmi i ich rzeczami. Ale ręczniki były wymieniane codziennie.
Co do kosztów samego urlopu to raczej nie ma co liczyć na szczególne obniżki. Biura turystyczne mocno oberwały przez kilka miesięcy lockdown'u i gdybym chciał wykupić tą samą wycieczkę w lipcu to de facto zapłaciłbym więcej niż wykupując ją ponad pół roku temu. Nie wiem jak wygląda kwestia prawdziwego last minute (tzn. rezerwacja 2-3 dni przed wylotem). Może ktoś z Was tak leciał w tym roku i może się wypowiedzieć.
Jednak na miejscu już trochę taniej może być. Wiele restauracji świeci pustkami i zapraszając do środka oferują na przykład darmowego drinka. Jeśli chodzi o wypożyczenie auta, to na „dzień dobry” oferowali cennik z sezonu niskiego (różnica nawet 20%). I tak, wypożyczając najmniejsze autko tylko na 1 dzień zapłacimy 35 euro z pełnym ubezpieczeniem. Jeśli chcecie małą terenówkę typu Suzuki Jimny to musicie wyskoczyć z 60 euro, a za lans w kabriolecie zapłacicie nawet 100 euro. Oczywiście wypożyczając na więcej dni cena będzie niższa. Polecam sprawdzić oferty kilku wypożyczalni i zwrócić uwagę na warunki ubezpieczenia. Na szczęście większość oferuje pełny pakiet bez udziału własnego i nawet bez konieczności wpłaty depozytu czy blokowania środków na karcie kredytowej. Niemniej często jest klauzula wyłączająca odpowiedzialność w przypadku jazdy po drogach szutrowych (a jeśli planujecie sami dojechać na słynną lagunę Balos, to musicie zjechać z asfaltu).
I tak płynnie doszliśmy do wycieczek i zwiedzania. Do wspomnianej przeze mnie plaży Balos udaliśmy się z wycieczką fakultatywną organizowaną przez touroperatora. Głównie dlatego, że właśnie dojazd jest utrudniony (ponoć wąska szutrowa droga), a do tego dochodzi dłuższy pieszy spacer. No i nie mamy wtedy możliwości odwiedzenia urokliwej wysepki Gramvousa. W ramach wycieczki mieliśmy przejazd wzdłuż północnego wybrzeża do portu Kissamos oraz rejs na lagunę Balos, gdzie spędziliśmy ok. 2 godzin na plażowaniu (i oczywiście próbach zrobienia fajnego zdjęcia w stylu „ale tu ładnie i jak pusto – czemu ci ludzie wchodzą mi w kadr...”). Jednak osobiście Balos mnie rozczarował. Nie można odmówić mu uroku, ale słowo, które idealnie mi tutaj pasuje to „przereklamowane”. Dosłownie, bo reklamują to miejsce na każdym kroku. Ładnie, ale... No nie wiem, może właśnie przez te reklamy miałem zawyżone oczekiwania. Następnie krótka przeprawa na pobliską wyspę Gramvousa z wrakiem statku prawie jak na Zakhyntos (pamiętajcie: „prawie” robi ogromną różnicę). Wrak tak zachwycający, że Kasia nawet go nie zauważyła... No, ale wrak jest. Ja go zobaczyłem, lub raczej jego resztki, i nawet na zdjęciu uchwyciłem. Ale sama wysepka jest już dużo ciekawsza (moim skromnym zdaniem) od Balos. Mamy tu równie krystalicznie czystą wodę a do tego wnoszące się na blisko 140 metrów wzgórze z ruinami weneckiej fortecy z XVI w. Dość wyczerpująca wspinaczka w trzydziestoparostopniowym upale jest wynagrodzona cudownymi widokami na całą zatokę.
Reasumując, wyspę Gramvousa polecam, ale dostęp do niej jest możliwy tylko łodzią lub statkiem. Natomiast mógłbym odpuścić Balos i odwiedzić tylko Elafonisi. Obie plaże słyną z różowego „piasku”. Piszę w cudzysłowie, bo tak naprawdę to nie jest piasek, a resztki muszelek i skorupiaków, co nie zmienia faktu, że jest to coś unikalnego i robi wrażenie – ponoć największe wczesną wiosną, gdy zabarwienie jest najbardziej intensywne. Natomiast Elafonisi, zapewne z racji łatwiejszego dostępu, jest dużo bardziej oblegana przez turystów. Mimo to, bardziej przypadła mi do gustu. Laguna jest na tyle duża, że można znaleźć kawałek plaży dla siebie. Choć muszę przyznać, że oczami wyobraźni widzę czasy przedpandemiczne i dziki tłum ściśniętych sardynek – ale chyba jednak nigdy tak źle nie było.
Kolejną słynną plażą w tym rejonie jest Falasarna. Często porównywana do dwóch wyżej wymienionych, ale w moim odczuciu zupełnie inna. Piaseczek równie biały i delikatny, jednak położenie (szczególnie bliskość wzgórza) oraz kształt i szerokość mogą – jak to kolega Tomasz mi określił – przypominać plaże w Brazylii. Ma też zupełnie inny klimat. I właśnie o to chodzi; na tym polega piękno Grecji, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Opisałem tutaj 3 najpopularniejsze plaże w tej części Krety. W kolejnym poście (dla wytrwałych czytelników) opiszę Wam miejscówkę, która nie jest tak mocno rozreklamowana, ale zdecydowanie warta odwiedzenia (spoiler alert: tylko dla osób o mocnych nerwach!). Ktoś zgadnie co mam na myśli???












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Malmö 2023 - cz. 2

Malmö cz. 2 (nieco długa, ale ostatnia – z wieloma praktycznymi informacjami) W pierwszym poście skupiłem się na Kopenhadze, ale teraz prz...

Popularne