niedziela, 6 kwietnia 2025

Saragossa, Hiszpania - część 2

Witam w części drugiej.

Bez zbędnego wstępu, przechodzę od razu do obiecanego meritum, czyli jedzenia (jeśli nie czytaliście części 1, to polecam najpierw do niej zajrzeć). Jednym z najważniejszych dla nas elementów odkrywania nowych miejsc jest możliwość próbowania lokalnych przysmaków i poznawania danego regionu „przez kuchnię”.

Zanim przejdę dalej, muszę tutaj wspomnieć o aspekcie językowym. Generalnie Hiszpanie mówią po angielsku - delikatnie rzecz ujmując – słabo. OK, w dużych turystycznych ośrodkach w hotelach i restauracjach jest szansa się porozumieć, ale Saragossa, jak już pisałem, nie jest szczególnie oblegana przez turystów z zagranicy. Co więcej, przez te prawie 4 dni, które spędziliśmy w tym mieście, dosłownie 1 (jeden) raz usłyszałem na ulicy język angielski i może ze trzy razy język inny niż hiszpański.

Dla mnie to była świetna okazja sprawdzić swój poziom, bo w końcu uczę się español od ładnych kilku miesięcy. Ale o tym za chwilę. Zacznijmy od początku.

Śniadania mieliśmy w hotelu, w stylu typowo południowym, czyli raczej na słodko z dużym wyborem słodkiego pieczywa, bułeczek, croissantów w towarzystwie dżemów i marmolad. Z dań wytrawnych, oprócz wędlin i serów oraz salsy z pomidorów była hiszpańska tortilla de patatas, czyli rodzaj grubego omletu z jajek i ziemniaków.

Na drugie śniadanie zasiadaliśmy zwykle w kawiarni lub w specjalnych lokalach zwanych churreria na tradycyjne hiszpańskie churrosy, czyli smażone na głębokim oleju „paluchy” z ciasta przypominające to na pączki. Obowiązkowo serwowane z gorącą czekoladą (mi bardziej kojarzyła się z budyniem czekoladowym). Kombinacja potwornie słodka i tłusta. My taką normalną porcję (4-6 szt. + filiżanka czekolady) zjadaliśmy we trójkę i mieliśmy dość. Nie zrozumcie mnie źle, są pyszne, ale nie wyobrażam sobie jeść tego za często, a wiem, że niektórzy jadają je codziennie. Mi pomagało, że popijałem je niesłodzoną czarną kawą.

Przy okazji, kilka słów o kawie. Cenię Hiszpanię, ale i Włochy za to, że traktują ten napój jak coś normalnego. Może ciężko będzie znaleźć karmelowo-waniliowe frappuccino otulone bezglutenowo-wegańską migdałową chmurką ze szczyptą szałwii, ale jeśli chcemy prostej kawy to dostaniemy ją wszędzie o każdej porze i to w normalnej cenie. Zwykle za kawę zapłacimy 1,20-1,80 euro. Najwięcej nas kosztowała w naprawdę ekskluzywnej restauracji (tam pewnie mogliby dostać karmelowo-waniliowe frappuccino), gdzie koszt 1 kawy wyniósł ok. 2,50 euro, czyli i tak mniej niż w wielu polskich kawiarniach.

No i zamawianie kawy po hiszpańsku szło mi całkiem sprawnie. Troszkę gorzej szło jak trzeba było zamówić coś do jedzenia. To znaczy, ja sobie dobrze radziłem z mówieniem, oni czasem nie rozumieli, no i gorzej szło, jak miałem zrozumieć co do mnie mówią ;( Hiszpański jest bardzo „szybkim językiem” i na początkowym etapie ciężko ich zrozumieć.

W konsekwencji raz zamówiłem chyba coś innego niż chciałem, ale co tam. Następnym razem będzie lepiej.

Zapewne „obiło” wam się o uszy słowo „tapas” czy bardziej spolszczone „tapasy”. Kulinarny symbol Hiszpanii. Ale co to jest? Nie jest to żadna konkretna potrawa. „Tapa” to po prostu mała porcja dania, często serwowana na małym talerzyku, przekąska do piwa czy kieliszka wina.  

Jest to świetna okazja do popróbowania różnych lokalnych specjalności, jednocześnie nie objadając się przesadnie i nie nadwyrężając portfela. Przy okazji, ważny protip: nie szukajcie na siłę lokali o nazwie „Tapas Bar”, to są zazwyczaj typowe „tourist traps”. Generalnie praktycznie każdy bar serwuje tego typu przekąski.

W ścisłym centrum Saragossy znajdziemy dzielnicę starego miasta, zwaną „El Tubo”, z wąskimi uliczkami i szczególnym nagromadzeniem najróżniejszych barów, pubów i restauracji. To świetne miejsce do eksploracji kulinarnych. Znaleźliśmy tu „El Champi” – lokal specjalizujący się w zasadzie w jednym daniu z pieczarek, mianowicie nabite na grzankę przysmażone 3 duże kapelusze tego grzyba plus krewetka, a to wszystko w towarzystwie aromatycznego sosu czosnkowo-pietruszkowego. Petarda. Pochłonięte na stojąco przy barze i spłukane szklaneczką zimnego piwka... Mmm, na samo wspomnienie cieknie mi ślinka.

Co ciekawe, Saragossa jest również znana z pysznych owoców morza, mimo położenia stosunkowo daleko od wszelkich portów.    

Teraz „dwa słowa” o pogodzie. Można by się spodziewać, że pod koniec marca w Hiszpanii będzie co najmniej ciepło. Niestety nie wszędzie. W sumie nie możemy narzekać na temperaturę, bo oscylowała w granicach 15-18 stopni, ale silny wiatr zdecydowanie dokuczał. Wszyscy przecież wiemy: że tak zacytuję z pamięci klasyka – „Najgorszy jest wiatr. Bo jak jest zimno i nie ma wiatru, to jest ciepło. A jak jest ciepło i jest wiatr, to jest zimno…” Koniec cytatu.  

O ile Rzym to Wieczne Miasto, o tyle Saragossa to dla mnie Wietrzne Miasto. I to nie jest kwestia naszego szczęścia, ponoć tu tak wieje bardzo często.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Saragossa, Walencja - Hiszpania, część 3 - ostatnia

Nie samą Saragossą człowiek żyje.  W rejonie Aragonii jest dużo ciekawych miejsc do zwiedzenia. Chcieliśmy zrobić sobie 1-dniową wycieczkę, ...

Popularne