sobota, 2 września 2023

Malmö i Kopenhaga 2023 - cz. 1

 Właśnie wróciliśmy ze Szwecji. „I cóż, że ze Szwecji” - zapytacie? To teraz zadajcie to samo pytanie, ale na głos. Jak nie poplątał Wam się język, to gratuluję i spieszę z odpowiedzią. Ale po kolei.

Już od dłuższego czasu myśleliśmy z Ewą o odwiedzeniu północy Europy. Marzy nam się przede wszystkim Islandia lub Wyspy Owcze, choć nie byliśmy do tej pory w żadnym nordyckim kraju.
Ostatecznie, na pierwszy wyjazd w tym kierunku padło na szwedzkie Malmö. Dlaczego?
Powód dość trywialny - trafiły się bajecznie tanie bilety (236 zł za dwie osoby w obie strony). Szczerze mówiąc już wątpiłem, że można jeszcze wyhaczyć tak tanie loty, ale da się. Oczywiście, bez dodatkowego bagażu i bez wyboru miejsca, ale z Ewą już umiemy spakować się nawet na 4-5 dni w dwa małe plecaki, a na krótkim locie wytrzymamy nie siedząc tuż obok siebie. Choć ostatecznie i tak zazwyczaj siedzimy razem. Już od dawna nie daję liniom lotniczym zarobić na wyborze miejsca, co oznacza, że miejsca są przydzielane losowo, i tak w tym wypadku Ewa dostała miejsce w 5. rzędzie a ja w 23. Ale siedzieliśmy razem w rzędzie 21. Jak? Ktoś mógłby nazwać to cwaniactwem, ja wolę słowo "spryt". Chyba już wcześniej dzieliłem się tym life hackiem, ale z chęcią przypomnę w skrócie jeden z wariantów. Otóż wchodzimy na pokład jako ostatni, gdy praktycznie wszyscy pasażerowie zajęli swoje miejsca. Niespiesznie przechodzę przez kabinę sprawdzając gdzie są wolne miejsca. I oto widzę cały rząd puściutki, jakby czekał na nas. Jeszcze tylko rzut okiem czy nikt spóźniony nie wsiada. A gdy słyszę personel pokładowy informujący kapitana „boarding complete”, to już z pełnym luzem zajmujemy upolowane miejsca.
Wracając do sedna, Malmö, choć nie jest na szczycie turystycznych celów marzeń, to ma dodatkowy atut, że leży tuż przy Kopenhadze, więc za jednym zamachem odwiedzimy również stolicę Danii.
Malmö (wym. malme) - położone na południu kraju - jest 3. co do wielkości miastem w Szwecji (liczy ok. 330 tyś mieszkańców – 2 razy mniej niż Wrocław, a powierzchniowo jest ok. 4 razy mniejsze od stolicy Dolnego Śląska) i ponoć jest „mało szwedzkie”, a bardziej europejskie (cokolwiek to znaczy). Ale to dobrze, że zaczynamy odkrywanie Skandynawii skromnie i stopniowo, a nie "z wysokiego c". A odkrywać dalej będziemy na pewno, bo już Wam zdradzę, że Malmö bardzo nam się spodobało i chcemy więcej!
Paradoksalnie jednak zacznę od Kopenhagi (żeby zachować chronologię zdarzeń), bo na drugi dzień po przylocie, w konsekwencji szybkiej analizy prognozy pogodowej, zdecydowaliśmy, że to będzie najlepszy czas. Jak wspomniałem, Kopenhaga znajduje się po drugiej stronie zatoki zaledwie 27 km od Malmö, do której dojedziemy w pół godziny pociągiem przez most nad Sundem, mierzący w sumie z wyspą i tunelem prawie 16 km długości i jest drugim co do długości mostem na świecie łączącym dwa państwa.
Od razu po wyjściu ze stacji uderza różnica w tych sąsiadujących miastach. Malmö – mimo nie tak małych rozmiarów – sprawia wrażenie cichego, sennego miasteczka, a Kopenhaga to od samego rana tętniąca życiem metropolia. Według wielu rankingu, to najszczęśliwsze miasto na świecie i myślałem, że zobaczę ludzi w euforii unoszących się kilka centymetrów nad ziemią, z tęczą wypływającą z ust przy każdym słowie, ale nic takiego nie zauważyłem. Lecz trzeba przyznać, że sprawiają wrażenie wyluzowanych i pozytywnych.
Natomiast to co zrobiło na mnie piorunujące wrażenie to ogrom wszelkiego rodzaju dwukółek. W życiu nie widziałem naraz tylu rowerów i rowerzystów. Pierwszy raz widziałem piętrowe parkingi dla jednośladów, rowerowe „autostrady” i niemal korek rowerowy: kilkudziesięciu rowerzystów czekających grzecznie w rządku na światłach. Mega! To tutaj (ale też w Szwecji) zobaczyłem jak popularny wśród cyklistów jest wynalazek, o którym tylko czytałem, mianowicie kołnierz będący poduszką powietrzą, która w przypadku wykrycia kolizji momentalnie napełnia się chroniąc głowę niczym miękki kask.
Miasto poprzecinane jest licznymi kanałami, więc postanawiamy je zwiedzić właśnie z poziomu wody, wykupując wycieczkę podczas której w godzinę opływamy z przewodnikiem centrum miasta wysłuchując interesujących opisów i historii. Przepływamy obok słynnej Małej Syrenki, ale też przez spokojną dzielnicę z „zaparkowanymi” łodziami mieszkalnymi. Możemy podziwiać nowy majestatyczny budynek opery miejskiej i stary dom, w którym żył i tworzył narodowy bajkopisarz Hans Christian Andersen. Przepływamy pod kilkunastoma mostami, a niektóre są tak niskie, że naprawdę łatwo dla nich dosłownie „stracić głowę”.
Następnie spacerek po centrum. Chcemy zobaczyć zmianę warty Gwardii Królewskiej pod kompleksem pałacowym Amalienborg. Uroczysta ceremonia odbywa się tylko raz dziennie – w samo południe. Przybywamy kilka minut wcześniej i dołączamy do oczekującego w napięciu tłumu turystów. Dokładnie o 12:00 w akompaniamencie niezrozumiałego pokrzykiwania z budynku wymaszerowała grupka gwardzistów w śmiesznych czapach zakrywających pół twarzy. Po chwili dołączyła druga grupka. Potuptali, poszurali, przetasowali się na placyku i część wróciła do budynku, a dwie małe grupki zostały stojąc naprzeciwko siebie. I stoją… My też stoimy nie wiedząc czy to już koniec. Czekamy kolejne 15 minut, ale nic się nie dzieje. Turyści wyraźnie rozczarowani i zdezorientowani powoli zaczynają się rozchodzić… Reasumując, jeśli jesteście w pobliżu o godzinie 12 i nie macie nic lepszego do roboty, to można obejrzeć, ale zdecydowanie nie rezygnowałbym z innych planów na rzecz tej atrakcji.
A atrakcji w mieście jest od groma. Dla fanów lunaparków jest słynny park rozrywki Tivoli, tuż przy głównym dworcu kolejowym. Oczywiście punktem obowiązkowym jest słynny port Nyhavn z kolorowymi domami, będący jedną wielką promenadą barów i restauracji. Jest muzeum Rekordów Guinnessa, jest wspomniany pomnik Małej Syrenki, który niestety może nieco rozczarować, bo na żywo nie robi wielkiego wrażenia. Mamy wartą odwiedzenia Rundetaarn, czyli okrągłą wieżę z platformą widokową, skąd możemy podziwiać wspaniałą panoramę miasta. Na górę nie wchodzimy po schodach, a po spiralnej rampie. Na szczycie znajduje się również najdłużej wciąż działające obserwatorium astronomiczne. Na mieście obowiązkowo próbujemy słynne duńskie hotdogi.
Z kulinariów szarpnąłem się nawet na burgera w Gasoline Grill, będącym na liście Bloomberga jako 27. najlepszy burger na świecie (szczerze mówiąc, doczytałem to dopiero post factum – po prostu spodobała mi się miejscówka, a duża kolejka oznaczała, że musi być dobre. Cena faktycznie była wysoka, ale myślałem, że po prostu takie są ceny w Danii… Cóż, ale warto było).
Z atrakcji mniej oczywistych, a dla mnie ważnych muszę wymienić sklepy muzyczne, bo cała Skandynawia muzyką stoi. Trafiłem do jednego typowo dla gitarzystów. Jak małe dziecko w sklepie z zabawkami nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Mówi się, że mężczyźni nie płaczą, ale mi łza zakręciła się w oku a kolana miękły.
Kopenhagi, jak i większości miast, nie da się ogarnąć w jeden dzień. Lecz lubimy zostawić sobie niedosyt, żeby może kiedyś tu wrócić.
To tyle na pierwszy post. W kolejny już tylko o Malmö, a dokładniej dlaczego nie był to typowy city break, o tym co warto zobaczyć, jak się po mieście poruszać, dlaczego jadłem robaki, i czy jest naprawdę tak drogo, że musiałem sprzedać jedną nerkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Malmö 2023 - cz. 2

Malmö cz. 2 (nieco długa, ale ostatnia – z wieloma praktycznymi informacjami) W pierwszym poście skupiłem się na Kopenhadze, ale teraz prz...

Popularne