Dziękuję wszystkim za pozytywny odzew i mobilizowanie mnie do dalszego pisania.
Zanim przejdę do obiecanego podsumowania, kilka słów o ostatnim ważnym punkcie na naszej norweskiej trasie – Oslo. Myśleliśmy, że po blisko dwóch tygodniach blisko natury zatęsknimy za zgiełkiem dużego miasta. Nic podobnego. Choć Oslo może się podobać i na pewno ma dużo do zaoferowania, to niestety blado wypada w porównaniu z przepiękną przyrodą terenów niezurbanizowanych.
Skusiliśmy się na zwiedzanie miasta z przewodnikiem, dzięki czemu dowiedzieliśmy się sporo o historii miasta i najważniejszych zabytkach. Zwiedzanie (rezerwowane przez aplikację GetYourGuide) było w dużej grupie, więc nie nadszarpnęło to naszych finansów, a Daniel (pół-Brytyjczyk, pół-Norweg) w bardzo ciekawy i dowcipny sposób przybliżył nam nie tylko Oslo, ale ogólnie kulturę kraju i jego mieszkańców. Zapewne dla większości nie jest tajemnicą, że Norwedzy nie przepadają za bliskim kontaktem i innymi, jednak pewnie nie wiecie, że mocno cierpieli podczas trzech lat pandemii, kiedy obowiązywał bardzo rygorystyczny nakaz utrzymywania dystansu 2 metrów od innej osoby. Ponoć byli niewymownie szczęśliwi, gdy po zakończeniu pandemii mogli w końcu zachować dystans 10 metrów…
Wybraliśmy się również na krótki rejs po zatoce Oslo. Stateczek jest w zasadzie częścią miejskiego transportu publicznego i dzięki niemu możemy odwiedzić wszystkie 8 wysepek leżących w tej zatoce. Uderzające było jakie są urocze i spokojne w kontraście do sąsiadującej stolicy.
Nieubłaganie przyszedł czas na obiecane podsumowanie i parę słów o kosztach, bo wiem, że wielu z Was to interesuje.
Zacznę od rzeczy przyjemnych, czyli PLUSY takich wakacji:
- niezależność (mamy wszystko ze sobą i możemy stanąć na nocleg praktycznie wszędzie);
- koszt (taniej niż wynajem noclegów w Norwegii), legalnie i bezpiecznie można nocować w kamperze „na dziko”, a serwis kampera (zrzut „szarej” wody, uzupełnienie czystą wodą i opróżnienie kasety toalety) w wielu miejscach zrobimy za darmo lub za symboliczną opłatę;
- komfort (pojazd jest wygodny, a dzięki dużym szybom i wysokiej pozycji, łatwo podziwiać piękne widoki);
- sprzyja rodzinnej integracji (spędzamy cały czas ze sobą) – tak, wiem, można to również umieścić po stronie minusów 😊
A jakie są MINUSY?
- gabaryty kampera (trzeba się oswoić i nie każdy będzie czuł się pewnie za kierownicą; szczególnie trudne może być parkowanie i poruszanie się po miastach);
- podczas jazdy jest dość głośno (to mnie zaskoczyło, bo jest zdecydowanie głośniej niż w tradycyjnym samochodzie osobowym – tu coś trzeszczy, tam coś stuka, więc trudniej się rozmawia z pasażerami siedzącymi z tyłu);
- zanim ruszymy trzeba pamiętać o wielu rzeczach (np. zabezpieczenie okien, szafek i szuflad, bo jak odjedziemy np. z otwartym okienkiem w sypialni to szybko je bezpowrotnie stracimy, a wraz z nim wpłaconą kaucję);
- rośnie brzuszek (żona tak mi wypomniała… No i obserwując większość kamperowców, chyba coś w tym jest);
- koszt (tak, wpisałem to też w plusach; więcej o kosztach za chwilę).
W 15 dni przejechaliśmy kamperem w sumie ponad 4100 kilometrów. Z tego ok. 2500 km po samej Norwegii, gdzie średnio dziennie pokonywaliśmy ok. 200 km.
Największym naszym kosztem było wypożyczenie kampera. Pamiętajcie, że my mieliśmy pojazd raczej z tych większych i nowszych, i w najwyższym sezonie, więc kosztowało nas to 650 zł za dobę (wyjeżdżając poza sezonem możemy zaoszczędzić nawet połowę). W cenie mamy już serwis, nabitą butlę z gazem i ubezpieczenie pojazdu. Zasadniczo wszystko oprócz naturalnie paliwa.
Na paliwo wydaliśmy prawie 3 tyś. zł (cena diesla w Norwegii to 7,30-8,00 zł/l, ale za to w Szwecji już tylko ok. 6,50 zł/l, czyli nawet dużo taniej niż przy autostradach czy drogach ekspresowych w Polsce, gdzie widziałem nawet po 7,50 zł/l).
Prom Polska-Szwecja: 2 tyś. zł w obie strony za kamper + kajuta dla 4 osób + pies.
Opłaty za drogi, tunele i promy w Norwegii: ok. 400 zł.
Jedzenie (zakupy spożywcze, kawiarnie, bary): ok. 1500 zł, mimo że dużo jedzenia zabraliśmy ze sobą z Polski. Jak wspominałem, do restauracji nie chodziliśmy, bo to by nas całkowicie zrujnowało finansowo, ale też chcieliśmy popróbować lokalnych przysmaków. W tym celu polecam aplikację TooGoodToGo. Funkcjonuje również w Polsce, ale nie ma porównania do Skandynawii. Zasadniczo chodzi o to, że można za ułamek wartości dostać produkty, które mają krótki termin przydatności, ale są pełnowartościowe i nadal świeże. W rezultacie zostajecie bohaterami, bo uratowaliście jedzenie przed wyrzuceniem i nie nadwyrężyliście portfela.
Atrakcje (muzea, skanseny, wjazdy kolejką, itp.): ok. 700 zł.
Parkingi (w tym noclegi na płatnych parkingach w Bergen i Oslo): 310 zł.
Kempingi (dwa w ciągu całego pobytu): 260 zł – ponoć we Włoszech czy Chorwacji ciężko za tyle znaleźć kemping na 1 noc.
Do tego dochodzą pamiątki oraz ubezpieczenie turystyczne, ale to kwestia bardzo indywidualna, więc pomijam tutaj.
Jeśli będziecie sobie podsumowywać te koszty, to pamiętajcie, że była nas czwórka praktycznie dorosłych + pies.
Z ciekawości Ewa sprawdziła ceny dwutygodniowych wakacji all inclusive dla naszej rodziny na południu Europy lub w Egipcie i wygląda, że taki wyjazd wyszedłby nas drożej.
Już kilka osób, wiedząc że mi się spodobało, pytało: „To kiedy kupujesz kampera?” Otóż nie planuję. Po pierwsze, nie stać mnie. A nawet gdybym miał luźne 300 tyś. (bo co najmniej tyle trzeba by wyłożyć na nowy pojazd) to żeby to miało ekonomiczne uzasadnienie, musielibyśmy nim wyjeżdżać kilka razy do roku, a na to się nie zapowiada. Chyba że wygram na loterii albo w konkursie producenta pasztetu (jest aktualnie do wygrania kamper – zainwestowałem całe 12,50 zł w ich pasztet – trzymajcie kciuki).
Podsumowując, to był rewelacyjny wyjazd (nasze drugie najlepsze wakacje, bo nr 1 nadal pozostaje żeglowanie jachtem po wyspach greckich). I wiem, że na pewno jeszcze nie raz spróbujemy kamperowania, ale może w odleglejszych zakątkach, do których dotrzemy samolotem i wynajmiemy kampera na miejscu.
Dajcie znać czy uważacie, że Wam podobałby się taki rodzaj wypoczynku. Do następnego!